Forum 80th Strona Główna 80th
Tawerna pod 80tką
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Życie..

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum 80th Strona Główna -> Różności
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
White Lion
PrzeMadaFaka



Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Wto 11:01, 21 Sie 2012    Temat postu: Życie..

coś ciekawego u ZUS

[link widoczny dla zalogowanych]

a dla tych co nie lubią linków:

ZUS jak Amber Gold
20/08/2012

Afera z udziałem Amber Gold sprawiła, iż na ustach milionów Polaków pojawiło się pojęcie "piramidy finansowej". Warto zatem przypomnieć, iż na identycznych zasadach działa również ZUS.

Działanie piramidy finansowej opiera się na obietnicy wypłaty pewnej kwoty pieniędzy w przyszłości. Osoby dokonujące wpłat są przekonane o tym, iż instytucja, której powierzają swoje środki, przechowuje ich pieniądze, inwestuje je i pomnaża. W rzeczywistości jednak, instytucja powiernicza poprzez nieefektywne zarządzanie, doprowadza do znacznego uszczuplenia posiadanych środków. W rezultacie, instytucja taka posiada znacznie mniej pieniędzy, niż zostało jej pierwotnie powierzonych.

Co zatem dzieje się w przypadku gdy kolejne osoby zgłaszają się z żądaniem wypłaty obiecanych profitów? Dla organizatorów piramidy finansowej, jedyną możliwością zachowania płynności finansowej jest wówczas przyjmowanie kolejnych wpłat od coraz to nowych klientów. Wypłaty dla starych klientów finansowane są zatem poprzez wpłaty dokonywane przez nowych klientów. Tak właśnie działała słynna Kasa Lecha Grobelnego czy fundusz Bernarda Madoffa (skazanego za stworzenie piramidy na 150 lat więzienia). Tak właśnie, wg szefa KNF, działał również Amber Gold. I tak samo od lat działa ZUS.

Składki wpłacane przez nas do ZUS nie są nigdzie gromadzone, ani tym bardziej inwestowane i pomnażane. Całość pieniędzy wpłacanych przez nas do ZUS, jest bowiem na bieżąco przeznaczana na wypłaty emerytur, rent i zasiłków. Po takiej operacji, w kasie ZUS nie pozostają żadne wolne środki.

Jednak dla zachowania pozorów, ZUS utrzymuje w swoim systemie informatycznym tzw. indywidualne konta ubezpieczonego. Na tych wirtualnych kontach ZUS dopisuje nam co miesiąc wpłacone przez nas składki, a co jakiś czas przysyła nam nawet informację o stanie środków na tym koncie. Musimy sobie jednak zdawać sprawę, że środki te w rzeczywistości nie istnieją. Stan indywidualnych kont jest bowiem kwestią czysto wirtualną. Każda bowiem składka wpłacona przez nas do ZUS, nigdy nie pozostała na trwałe na żadnym koncie, a została jedynie wypłacona komu innemu w formie emerytury. Stan naszego konta w ZUS jest zatem jedynie zapisem komputerowym, który nie znajduje odzwierciedlenia w rzeczywistych wartościach. Dokładnie tak samo jak w przypadku funduszu MAdoffa czy w Amber Gold - klient cieszył wysokim stanem "konta", ale w rzeczywistości skarbiec był pusty.

Są jednak pewne różnice w funkcjonowaniu tych dwu instytucji. Czy porównanie wypada na korzyść ZUS? Nic bardziej mylnego.


Przymus
Klienci Amber Gold doborowolnie decydowali się na powierzenie swoich pieniędzy tej firmie. Nie byli oni zmuszani do wpłat siłą. Dobrowolne wpłaty dokonywane były w oparciu o pisemną umowę zawartą przez obie strony transakcji.

Zupełnie inaczej jest w przypadku ZUS. Przeciętny Polak nie ma możliwości wyboru. ZUS trzeba płacić. Ba! W większości przypadków, tj, w przypadku pracowników etatowych, pieniądze są ściągane z pensji, zanim jeszcze ich właściciel zdąży je zobaczyć. Cała operacja odbywa się pod państwowym przymusem. Natomiast konsekwentne uchylanie się od płacenia składek ZUS grozi nawet egzekucją komorniczą. W przeciwieństwie do Amber Gold, w przypadku ZUS nie mamy możliwości wyboru. Składki do ZUS płacić musimy. Dlatego właśnie "ubezpieczeni" w ZUS nie są klientami, a jedynie petentami.

Oczywiście nikt z nas nigdy nie podpisywał z ZUS żadnej umowy i nie ma absolutnie żadnego wpływu na treść warunków "transakcji", jakiej dokonuje z nami pod przymusem ZUS. Zamiast umowy jest ustawa, na podstawie której państwo daje ZUSowi dowolnie duże uprawnienia, a ZUS może nałożyć na nas dowolnie absurdalne wymagania.


Amber Gold nie narzucał swoim klientom wysokości dokonywanych wpłat. Wysokość wpłaty była ustalana w sposób dobrowolny przez samego klienta i była zapisana w umowie. Natomiast wysokość składek ZUS jest narzucana z góry i nie mamy na nią żadnego wpływu.

Co więcej, w przypadku Amber Gold, umowa wiążąca strony transakcji nie mogła być dowolnie zmieniana przez jedną ze stron w trakcie jej trwania. W przypadku ZUS, ustawę regulującą przymus ubezpieczeń społecznych władza może zmieniać sposób dowolny i w każdym czasie. Takie zmiany skutkują ogromną niepewnością "ubezpieczonych".

Przykładem może być podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat już w trakcie trwania "kontraktu" z ZUSem. Podwyższenie wieku emerytalnego nie dotyczyło bowiem tylko tych osób, które wkraczałyby na rynek pracy już po wejściu nowych przepisów w życie. Nowe, mniej korzystne zasady przechodzenia na emeryturę w rzeczywistości obowiązują również tych, którzy znajdują się już w połowie trwania tego "kontraktu". Zatem w momencie rozpoczęcia "ubezpieczenia", ZUS obiecywał kobietom emeryturę w wieku 60 lat. Potem zaś ustawodawca się rozmyślił i 60 lat zamienił na 67 lat. Jakie jeszcze zmiany nas czekają? Tego nie wie nikt. Dlatego właśnie "kontrakt" z ZUSem jest obarczony nieporównywalnie większą dozą niepewności niż sztywna, bądź co bądź, umowa z Amber Gold.


Sprawdzam
Każda piramida finansowa tak naprawdę zaczyna być problemem dopiero w momencie, gdy coraz większa ilość jej klientów zaczyna zgłaszać się z chęcią wypłaty swoich pieniędzy. W przypadku Amber Gold, sprawa okazała się aferą właśnie dlatego, iż niespodziewanie dużo ludzi powiedziało "sprawdzam" i zażądało zwrotu swoich pieniędzy. Wtedy okazało się, że pieniądze klientów fizycznie nie istnieją, a są jedynie zapisem księgowym.

Dokładnie tak samo jest w przypadku ZUS, z tą jednak różnicą, iż osoba przymusowo ubezpieczona w ZUS nie ma prawa powiedzieć "sprawdzam". Nie mamy możliwości tak po prostu przyjść i poprosić o wypłatę naszych pieniędzy. To ZUS jednostronnie decyduje kiedy i ile nam ich wypłaci. I czy w ogóle wypłaci.

Typowa komercyjna piramida finansowa nie ma dysponuje legalnymi możliwościami odmowy wypłaty pieniędzy w stosunku do części swoich klientów, ani też legalnej możliwości zaniżenia wypłat. Każde z takich działań jest bowiem złamaniem umowy, a co za tym idzie, jest przestępstwem. Natomiast dokładnie takie same działania w wykonaniu ZUS zostały uznane przez państwo za całkowicie legalne. ZUS dysponuje bowiem:
możliwością ograniczania ilości świadczeniobiorców (np. poprzez podwyższanie wieku emerytalnego),
możliwością wypłaty pieniędzy o wartości znacznie niższej, niż suma dokonanych wpłat,
możliwością obniżania wysokośći świadczeń (coraz niższe emerytury w wartościach realnych).

Średnia stopa zastąpienia (określająca jaką część ostatniej pensji będzie stanowić nasza emerytura) wynosi obecnie ok. 50%. Oznacza to, że wysokość emerytury dzisiejszego emeryta wynosi ok. 50% jego ostatniej pensji. Szacuje się, że w ciągu następnych 20 lat stopa zastąpienia w Polsce spadnie do ok. 25%. A wszystko to w świetle prawa.

Analogiczny spadek wartości oszczędności swoich klientów zanotował Amber Gold (pamiętajmy że policja zabezpieczyła ok. 60 kg złota ze skarbca firmy, co pokrywało część zobowiązań wobec klientów). A jednak w tym przypadku mówimy o ewidentnym oszustwie. I słusznie. Dlaczego jednak taka sama sytuacja w ZUS oficjalnie oszustwem nazwana być nie może?


A co jak umrę?
Dla typowej piramidy finansowej jest bez znaczenia jak długo będzie żył jej klient. Jeśli bowiem klient umrze i sam nie zgłosi się po swoje pieniądze, zrobią to jego spadkobiercy. Roszczenie względem instytucji będzie cały czas aktualne, ponieważ środki pieniężne klienta, jako jego własność, podlegają dziedziczeniu.

Zupełnie inaczej jest w przypadku ZUS. Ta piramida finansowa została uprzywilejowana w wyjątkowy sposób. Jeśli bowiem osoba dokonująca wpłat umrze, choćby zdarzyło się na jeden dzień przed przejściem na emeryturę, zgromadzone środki są konfiskowane przez ZUS. Spadkobiercy zmarłego nie mają do nich żadnych praw.


Dotacje i kredyty, by piramida trwała
Co byśmy sobie pomyśleli, gdyby Polskę obiegła następująca informacja: "Bankrutujący Amber Gold, który nie ma możliwości wypłaty pieniędzy swoim klientom, zgłosił się do banku z wnioskiem o udzielenie kredytu. Kredyt został mu udzielony. Żyrantem było państwo polskie. Co więcej, polski rząd udzielił spółce bezzwrotnej dotacji"? Oczywiście pomyślelibyśmy że to nie może być prawda. Kredyt i dotacja dla piramidy finansowej?

Już uspokajamy. Amber Gold nie miał tyle szczęścia. Ten szczęśliwy finał jest jednak udziałem innej piramidy finansowej. Mowa oczywiście o ZUS. W kasie pustki, a bieżące zobowiązania ZUS opiewają na miliardy złotych. Co robi ZUS? ZUS zaciąga kredyty w bankach komercyjnych. Formalny bankrut uzyskuje te kredyty, ponieważ żyruje mu państwo. Mało tego, państwo każdego roku dotuje ZUS na kwoty wielu miliardów złotych, po to właśnie, aby piramida nie upadła.

Powtarzając za klasykiem, możemy więc stwierdzić, że istnieją oszustwa, które są przestępstwami oraz takie oszustwa, które przestępstwami nie są. Funkcjonowanie piramid finansowaych jest, co do zasady, nielegalne, jednakże ZUS działając w formie klasycznej piramidy finansowej, działa legalnie. Nie dość że legalnie, to jeszcze pod parasolem ochronnym i przy pełnym wsparciu ze strony państwa.


:)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez White Lion dnia Wto 11:13, 21 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
White Lion
PrzeMadaFaka



Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Śro 10:29, 22 Sie 2012    Temat postu: z wyborczej..

[link widoczny dla zalogowanych]

i dla leniuchów:

Szalony świat wymyka się z rąk

Chciwość jest w cenie. Im więcej zgarniesz, tym lepiej. Ale świat nie pomieści już takiej żądzy. Co roku przybywa 80 milionów ludzi - z prof. Ladislauem Dowborem, brazylijskim politykiem społecznym i filozofem cywilizacji, rozmawiają Alicja i Piotr Pacewicz

Alicja i Piotr Pacewicz: Kim pan jest, profesorze Dowbor? Wykłada pan o globalnym kryzysie, mówi o sukcesach Brazylii, ale rozmawiamy po polsku. Skąd pan się wziął?

Ladislau Dowbor: Urodziłem się w kasynie.

???

- We Francji, nad granicą hiszpańską. To było w 1941 r., rodzice uciekli z Polski przed Hitlerem. W 1951 r. wybrali Brazylię. Mówię w kilku językach, hebrajskiego uczyłem się ze Starego Testamentu.

Jako to?

- Zakochałem się rozpaczliwie w żydowskiej dziewczynie. Gdy jej ojciec odkrył, że chodzi z gojem, wysłał ją do Izraela. Stracił w Polsce rodzinę i nie mógł wybaczyć córce, że nie podziela jego nienawiści. Cudem uzbierałem pieniądze, w 1963 r. poleciałem do Lizbony, stamtąd autostopem do Neapolu i statkiem do Hajfy. Rodzina zabrała Paulinie paszport, usiłowaliśmy się pobrać, a że Izrael zezwala tylko na śluby religijne, ona zaczęła lekcje katechizmu, a ja nauki u rabina. Którą religię uda się szybciej zaliczyć.

W 1964 r. w Neot-Hakikar, pracując w zabójczym upale na plantacji nad Morzem Martwym, usłyszeliśmy przez radio, że w Brazylii jest zamach stanu. Prezydent Joao Goulart zapowiedział reformę rolną i podniesienie płacy minimalnej. W odpowiedzi junta wojskowa na 20 lat zagarnęła władzę. Mówiliśmy sobie, że taka musiała być odpowiedź klas panujących.

Był pan komunistą?

- Decydowały korzenie katolickie i odziedziczone po matce poczucie, że ubóstwo to wielki skandal. Nauczyła nas tego Brazylia, podzielona na tych, co na górze, jak mój ojciec inżynier, i tych na dole - robotników. Casa grande - dwór i senzala - barak dla niewolników. Pojęcie wolnego rynku traci wtedy wszelki sens. Zaraz powiecie...

Nic nie mówimy.

...że w grze zwanej życiem muszą być tacy, którzy nie odnoszą sukcesów. Jednak aby grać, trzeba mieć jakieś karty: zdrowie, edukację, pieniądze. Co to za gra, w której całe rzesze nie mają kart?

Izrael to był dziwny czas. Czytałem po hebrajsku Biblię, chodziłem po pustyni śladem skorpiona, a w uszach brzmiały mi słowa oblubienicy z Pieśni nad Pieśniami: "Mój miły jest mi woreczkiem mirry wśród piersi mych położonym".

Rodzina Pauliny przysłała jej wreszcie paszport. Wyjechaliśmy do Szwajcarii. Uczyłem się w szkole dla bankierów, czytałem Pareto i Marksa. Byłem oburzony wojną w Wietnamie.

Tak, staliśmy się do pewnego stopnia komunistami. Rządy USA udzielały poparcia krwawym dyktaturom Batisty, Somozów, Mobutu, Suharto, Pahlawiego. Miliony zabitych, miliardowe fortuny dyktatorów, grabież bogactw narodowych w przymierzu z ponadnarodowymi koncernami.

A w 1968 roku?

- Byłem w Paryżu. Nastrój wolności i braterstwa ogarnął kulę ziemską. Radykalizowała się grupa studentów brazylijskich. Wybór walki zbrojnej był oczywisty - po Wietnamie, rewolucji kubańskiej. Towarzysze wezwali mnie do kraju. Po miesiącu zostałem aresztowany.

Wieszali mnie na "papuzim drążku", aplikowali elektrowstrząsy. Dałem za wygraną. Wymyśliłem, że na wiadukcie Santa Efigenia jest skrytka naszej siatki. Gdy mnie tam zaprowadzili, rzuciłem się w dół. (pauza)

Ale nie dane mi było. Sznur, którym miałem związane ręce, zaczepił o balustradę.

Po tygodniu byłem wolny, towarzysze dali komu trzeba łapówkę. Wróciłem do działania. Pewnych rzeczy się po prostu nie akceptuje. To kwestia godności.

Używał pan broni?

- Tak. W 1970 r. znów mnie uwięzili. Nie przeżyłbym, ale zostałem - w grupie czterdziestu politycznych - wymieniony na ambasadora RFN, którego uprowadzili partyzanci. Wylądowaliśmy w Algierze. Bez butów, z oparzeniami od elektrowstrząsów. Filmowały nas telewizje całego świata.

Spotkaliśmy tam bojowników ruchu wyzwolenia Angoli, Wietkongu, Palestyńczyków, Czarne Pantery. Johnny Makatini z Afrykańskiego Kongresu Narodowego planował odbicie Mandeli z więzienia. Ubogie narody wyrywały się z kolonializmu.

Radzieckie służby udzielały wam wsparcia?

- Nie było kontaktów. Pomagała Kuba jak mogła, czyli niewiele. W 1972 r., na zjeździe brazylijskich działaczy w Santiago de Chile, zaproponowałem zmianę formuły: z walki zbrojnej na polityczną. Ale zwyciężyło poczucie winy, że nasi wciąż tam giną. No właśnie (pauza). Paulina została wysłana do Recife, aby ratować zagrożonych towarzyszy. Zginęła razem z nimi.

W 1973 r. znalazłem się w Polsce, na trzy lata.

Jak to?

- Moja matka, lekarka, po śmierci Stalina wróciła do Polski. Przyjechałem, dostałem paszport, na SGPiS-ie studiowałem myśl Oskara Langego i Michała Kaleckiego, ekonomistów cenionych na świecie. Po szwajcarskich studiach dla bankierów to było jak druga połówka pomarańczy. Zrobiłem doktorat. Poznałem Fatimę, której rodzina uciekła z Brazylii w 1964 r. Mamy czwórkę dzieci.

Realny socjalizm pana nie zniechęcił?

- Jasne, że tak. Te zatory biurokratyczne, katastrofalna etatyzacja rolnictwa. Ale dobrze działały kółka rolnicze. Gdy urodził się syn, odwiedziła nas położna - proste rozwiązanie, które oszczędza wydatki na leczenie! W sumie jednak w PRL zamiast socjalizmu kształtował się kapitalizm państwowy.

Po rewolucji goździków...

W roku 1974.

- ...gdy upadła dyktatura faszystowska, Portugalia szukała kadr. Objąłem katedrę finansów uniwersytetu w Coimbrze. Dyskutowaliśmy, jak przeprowadzić nacjonalizację. Ale po krótkich rządach Allende w Chile zobaczyliśmy, że uspołecznienie przedsiębiorstw niewiele daje, gdy muszą dalej działać w sieci zależności międzynarodowych. A Portugalia zmierzała już do EWG.

Po upadku kolonializmu portugalskiego towarzysze poznani w Algierii zostali ministrami, premierami. Politycznie godny zaufania, z doktoratem z ekonomii, byłem witany z otwartymi ramionami. Przyjąłem zaproszenie wiceprezydenta Gwinei Bissau Vasco Cabrala.

Spędziłem w Afryce cztery lata. Niesamowita kultura, wspaniali ludzie, ale chaos... Straciłem część wątroby z powodu żółtaczki, słuch z powodu chlorochiny, którą leczyłem malarię, oraz kilku przyjaciół z powodu zamachu stanu.

W 1980 r. przyjąłem stanowisko doradcy ONZ ds. krajów skrajnie ubogich. Wylądowałem w Nowym Jorku z paszportem ONZ i zaproszeniem sekretarza Kurta Waldheima. Odmówili wjazdu. Reżim brazylijski przekazał Amerykanom opasłą teczkę, z której wynikało, że jestem mordercą, a moje dyplomy są sfałszowane.

Wróciłem do Brazylii. Wykładałem na uniwersytecie w Sao Paolo, napisałem "Formowanie się Trzeciego Świata", to był bestseller. Zaczynałem rozumieć, że wszędzie na świecie ludzie muszą się organizować, to cała tajemnica. Lejce powinny być w rękach ludzi, a nie wielkich korporacji czy partii politycznych. To mój jedyny -izm: im bardziej zdecentralizowany system, im więcej uczestnictwa, tym lepiej.

Mottem do pana książki "Demokracja ekonomiczna" jest wiersz Fernando Correi: "Wyrwać włos Europejczykowi boli mocniej niż Afrykańczykowi amputować nogę bez znieczulenia ".

- Jest masa spraw, które - jak mówiła mama - krzyczą do nieba.

Wołają o pomstę do nieba.

- Właśnie. W wyniku niedożywienia i braku higieny umiera rocznie ponad 10 mln dzieci. To jak tragedia WTC, tylko że zawala się - codziennie, przez okrągły rok! - dziesięć takich wież i giną tylko dzieci. I co? Skandalu nie ma.

Aby zaspokoić potrzeby zdrowotne i żywieniowe wszystkich ludzi na ziemi, wystarczyłoby dorzucić 13 mld dol. Ale nie ma skąd ich wziąć, choć Zachód wydaje 18 mld na żywność dla psów i kotów, a sami Europejczycy puszczają z dymem i przepijają 150 mld.

Z 80 proc. środków na leczenie raka korzysta 5 proc. chorych! Afrykanie umierają na AIDS, bo ochrona patentu leku jest ważniejsza niż ich życie.

Światowy produkt to 63 bln. Na czteroosobową rodzinę wychodzi 3000 dol. miesięcznie! Wszyscy moglibyśmy dobrze żyć.

Taki jest humanitarny wymiar kryzysu.

- Nasz "Titanic" rozbija się o dwie góry lodowe. Jedna to sprawa ekologii - niszczymy planetę, czego w Polsce najwyraźniej jeszcze nie zauważyliście. Druga to niesprawiedliwość - garstka robi kasę, większość cierpi katusze. Bogactwo 447 najzamożniejszych na świecie osób jest większe niż majątek uboższej połowy ludzkości.

Szwajcarski Federalny Instytut Technologii ustalił, że 737 podmiotów kontroluje 80 proc. światowego systemu ekonomicznego, ale jest jeszcze hardcore - 147 grup, które kontrolują 40 proc.

Teoria spiskowa?

- Tyle że empirycznie potwierdzona. 147 prezesów trzyma w ręku niemal pół świata. To oczywiście żaden rynek, poziom koncentracji jest za duży. Ale nie ma też współpracy ani organizacji. Megafirmy wspólnie naciskają jedynie na zmniejszenie podatków.

Warren Buffett zapłacił w 2010 r. 17,4 proc. podatku, bo większość jego czteromiliardowego dochodu stanowiły zyski kapitałowe opodatkowane na 15 proc. Sekretarka Buffetta płaci 36 proc.

- Do tego dochodzą spekulacje tak zwanych inwestorów instytucjonalnych. Przykład. PIMCO, potężna instytucja finansowa z USA, prosi banki argentyńskie o pożyczkę, a te szczodrze otwierają kufry z pesos. Za pożyczone miliardy PIMCO wykupuje w Argentynie dolary. Ale Argentyna ma tylko 15 mld rezerw, trwa więc pogoń za dolarami, kurs dolara rośnie z 1 do 3,5 peso. "Inwestor" odsprzedaje część wykupionych dolarów po 3,5. Spłaca bankom pożyczki z odsetkami, bo to przecież uczciwa firma Na każdym miliardzie zyskuje 600 mln dol.

Laureat Nobla w ekonomii Joseph Stiglitz, były naczelny ekonomista Białego Domu i Banku Światowego, napisał miażdżącą książkę "Globalizacja". Nie jest lewicowcem, ale chce przestrzec świat.

Do tej pory globem rządziła gra sił, świat się toczył chaotycznie...

- ...aż się stoczył. Planeta dojrzewa do zarządzania. Systemy spekulacji finansowej, które z pomocą nowych technologii łatwo się globalizują, niszczą proces rozwoju, który polegał na cyklu: praca - produkcja - zysk - inwestycja - płace - konsumpcja - praca itd.

Jeszcze niedawno mnogość firm rozpraszała ekonomiczną władzę, co zostawiało pole dla demokracji. Dziś Gatesowie, Bertelsmannowie, Murdochowie, Turnerowie żeglują po świecie niczym królowie. Zwykłym śmiertelnikom zostawiają ograniczone prawa obywatelskie i zniechęcenie do polityki, a miliardom nędzarzy po prostu wykluczenie. Mówią, że to rynek panuje, ale naprawdę dzierżą megawładzę polityczną. Każda próba jej ograniczenia to oczywiście zamach na rynek.

Ogon merda psem - jak mówi Joel Kurtzman , krytyk globalizacji. Państwo już nie stanowi przeciwwagi dla wielkiego biznesu.

Alkoholizm to kolejna plaga, która dotknęła Afrykę. Na kontynencie dramatycznie wzrosła liczba uzależnionych od alkoholu, a ilość libacji jest największa na świecie. Na zdjęciu klienci baru w Johannesburgu w RPA; Fot. Siphiwe Sibeko/Reuters

Szalony świat wymyka się z rąk

Świat wymknął się nam spod kontroli?

- Sprawuje ją nieliczna klasa z najbogatszych krajów, firm i ludzi. Brakuje globalnego przywództwa. ONZ? Każdy kraj ma w Zgromadzeniu Ogólnym jeden głos, czy to będą Wyspy Ellice, gdzie mieszkają 12 373 osoby, czy Indie, które przekroczyły miliard.

Bank Światowy ma mniej pieniędzy niż brazylijski Bank Rozwoju. Międzynarodowy Fundusz Walutowy? Światowa Organizacja Handlu? Nikt ich nie traktuje poważnie.

Zbiera się a to G20, a to G8, bo niby trzeba coś zrobić. Światowe Forum Ekonomiczne przypomina przyjęcia w monarchii austro-węgierskiej, tańczą sobie walca.

Europa wyszła z kryzysu po II wojnie dzięki włączeniu biedniejszych krajów i regionów, wyrównaniu dochodów, stworzeniu ogromnego rynku wewnętrznego. Musimy zrobić to samo w skali globu. Wchłonąć 4 mld ludzi, wrócić do tego, co już w 1980 r. napisał Willy Brandt w raporcie o dysproporcji między bogatą Północą a biednym Południem.

Co napędza kryzys? Prof. Zygmunt Bauman zarzuca nam nienasycenie. Robert Shiller twierdzi, że chciwość nadęła w USA bańkę spekulacyjną nieruchomości. Zadziałały "legendy": że ceny domów będą zawsze rosły, a stopy procentowe pozostaną niskie i każdego będzie stać na kredyt.

- Chciwość jest dobra - mówią Amerykanie. Im więcej zgarniesz, tym lepiej. Mają też powiedzenie "We are the best, fuck the rest" (śmiech). Ale świat nie pomieści już takiej żądzy. Co roku przybywa 80 mln ludzi, tyle ile ma Egipt. Codziennie na globalnym stole trzeba postawić 220 tys. nowych talerzy.

Wyprodukowanie kilograma soi wymaga 5 tys. litrów wody. Fred Pears w książce "Kiedy wysychają rzeki" rozmawiał z przedsiębiorcami, którzy pompują wodę z ziemi. Co roku dodają półtora metra rur, doszli do 380 m. Przebiją się na wylot? (śmiech). - No tak, to nie ma sensu - mówi Pearsowi przedsiębiorca, ale inwestycja musi się zwrócić. Poza tym wszyscy mają takie pompy.

To argument najwyższej rangi: wszyscy tak robią.

Statki rybackie szukają GPS-em ławic ryb, ustawiają gigantyczne sieci, rzucają elektryczne harpuny. To jest rzeźnia, łowimy 90 mln ton na rok. Żeby biznes się opłacał, do lodówek na statkach pakują tylko droższe gatunki, do morza wyrzuca się 25 proc. złowionych ryb.

Kogoś, kto troszczy się o bezpieczeństwo, solidarność, środowisko, przedstawia się jako poczciwego marzyciela. Z ekranów telewizorów menedżerowie i politycy rzucają spojrzenia znawców rzeczywistych problemów. I proponują coraz większą dawkę bandytyzmu.

Ma pan program ratunkowy?

- Niedawno zapytała mnie o to argentyńska telewizja. Pytam, ile mam czasu. 45 sekund (śmiech). Na pewno nikt już nie wierzy w receptę ani etatystyczną - planowej gospodarki, ani liberalną - "niewidzialnej ręki rynku".

U nas sporo profesorów i polityków wierzy w tę drugą.

- I ta niewidzialna ręka wiesza wam wszędzie reklamy, zza których nie widać budynków. W Brazylii tego zakazaliśmy. Jeszcze nie dostrzegacie, że czas pewników minął, nadchodzi czas pytań.

Opinia publiczna jest uśpiona. To także wina mediów, które rozpaczliwie zabiegają o reklamy. Na świecie szaleje kryzys, bo ludzie nabrali kredytów, a w TV widzimy, jak przystojniaczek kupuje sobie za pomocą karty Visa i to, i to, i tamto. "Bo życie jest teraz"

Niedawno w Warszawie Benjamin Barber powtarzał: trzeba okiełznać kapitalizm, jest jak rozkapryszone dziecko.

- Polska za bardzo się przejęła ortodoksyjnym liberalizmem. Nie trzeba być od razu lewicowcem, ale sprawdzać, co się lepiej sprawdza.

Polacy nie myślą też w kategoriach globalnych. Tymczasem narasta przekonanie, że ludzkość desperacko potrzebuje rozwoju, który jest ekonomicznie skuteczny, społecznie sprawiedliwy i nie niszczy środowiska. Osiągnięcie jednego z tych celów bez pozostałych niczego nie rozwiąże. Nie wystarczy też powiedzieć, że dany kraj jest mniejszym złem niż inne. Bo czy wypaść z 15. piętra jest lepiej niż z 20.?

Powoli przechodzimy od etyki "ile dam radę wyrwać" do etyki "co zrobiłem dobrego dla kraju, świata". Na tej małej planecie nie ma miejsca dla pasażerów, wszyscy jesteśmy załogą.

Nowa etyka ekologiczna źródłem nadziei? Nie jest pan naiwny?

- Rozmawiam z prezesami wielkich firm w różnych krajach. Rozumieją, że tak się nie da, ale cierpią na instytucjonalną niemoc. Jak w ''Czekając na Godota'' . To co, idziemy? Chodźmy. I dopisek: Nie ruszają się z miejsca.

Byłem niedawno na zebraniu szefów wielkiej brazylijskiej firmy wydobywającej rudy żelaza. Chwalą się, że zmienili technologię i zużywają o 70 proc. wody mniej. Świetnie, ale dlaczego tak późno? Nacisk na firmy musi być silniejszy. A Polacy nie wierzą nawet w ocieplenie klimatu. "To jakieś ekologiczne bzdury" - słyszę.

Opinia publiczna jest wszędzie uśpiona. To także wina mediów, które rozpaczliwie zabiegają o reklamy. Na świecie szaleje kryzys, bo otumanieni ludzie nabrali kredytów, a w brazylijskiej TV widzimy, jak przystojniaczek kupuje sobie za pomocą nowej karty Visa i to, i to, i tamto. "Bo życie jest teraz" - szczerzy zęby.

Myśl, że można będzie wiecznie zwiększać konsumpcję na planecie, która ma ograniczone rozmiary, mogła przyjść do głowy tylko idiocie albo ekonomiście.

Musimy zmienić globalne podejście do technologii i innowacji. Nie o to chodzi, by więcej, ale by lepiej. Produkcja rolna z mniejszym użyciem nawozów. Owoce bez zabijania pszczół. Potrzebna jest zielona rewolucja technologiczna, by lepiej wykorzystać kurczące się zasoby.

Słabnie głupkowata kultura zadowolonego z siebie kapitalizmu. W Brazylii mówimy o "zestawie idioty": pióro Mont Blanc, pasek Louis Vuitton

Chiny ostro inwestują w energię wiatrową i słoneczną.

- Właśnie gościłem w Chinach na dziesięciu konferencjach. W Brazylii wciąż mnie teraz pytają, jak tam jest. Mówię, że tak jak u nas - wszystko "Made in China". Poważnie mówiąc, Chińczycy już wiedzą, że nie da się dłużej produkować zgodnie z modelem linearnym: zwiększamy konsumpcję, zużywamy coraz więcej zasobów, wytwarzamy coraz więcej śmieci. Musimy tak produkować, by dobra naturalne się odtwarzały.

Toyota, Procter & Gamble i inne koncerny podpisały dokument ''Vision 2050'', w którym mówią to samo.

Słabnie przy tym głupkowata kultura zadowolonego z siebie kapitalizmu. W Brazylii mówimy o "zestawie idioty": pióro Mont Blanc, pasek Louis Vuitton.

Od 30 lat angażuje się pan, jako teoretyk i doradca, w rozwój Brazylii. Niedawno kraj stał się szóstą potęgą świata.

- Szukamy wzrostu zrównoważonego w trójkącie: władze państwowe, przedsiębiorcy i społeczeństwo obywatelskie. Poprawiamy oświatę, zdrowie, jakość życia. Wokół celu, aby każde dziecko miało co jeść, buty i miejsce w szkole, można zmobilizować wielu ludzi, organizacji, sił społecznych.

Brazylia broni się przed globalnym kasynem. Postawiliśmy na rynek wewnętrzny. Wciąż mamy 100 mln biednych. Inwestowanie w nich ożywia gospodarkę.

Pan był blisko prezydenta Luli da Silva, który w 2003 r zaczął reformy. Rządził dwie kadencje.

- Pamiętam atmosferę pierwszych spotkań z Lulą. Ukończył cztery klasy, bo zamiast chodzić do szkoły, musiał zarabiać jako pucybut, a gdy miał 19 lat, maszyna obcięła mu palec. Ten brazylijski Wałęsa jest uparty - wygrał wybory dopiero za czwartym razem - a zarazem roztropny.

Na początku popierała go głównie wykształcona lewica. Dopiero pod koniec pierwszej kadencji powiedział nam, że nareszcie jego poparcie zaczyna być tam, gdzie powinno. Bo jego polityka służy prostym ludziom.

Zaczęliśmy od Bolsa Familia - zasiłków rodzinnych. Wcześniej wypłacały je różne instytucje. A właściwie nie wypłacały, bo nie docierały do 60 mln tych, którzy żyli poza systemem: bez pracy, dokumentów, ich dzieci nie chodziły do szkoły. Postanowiliśmy, że damy im pieniądze na karcie magnetycznej. Zamiast tradycyjnej drogi od rządu federalnego przez prowincje do gmin, gdzie na każdym etapie trzeba kasę zaksięgować, część wyparuje, a na końcu zasiłek dostanie cioteczna siostra burmistrza (śmiech).

Karta wymusza też zmianę cywilizacyjną. Można się nią posłużyć w bankomacie, ale żeby ją aktywować, trzeba posłać dzieci do szkoły i zaszczepić. Z czarnej dziury wyłoniły się miliony uczniów i pacjentów.

Przeciwnicy i media lamentowali, że biedni i tak wszystko przepiją. Ale stopniowo nawet prawica zrozumiała, że fala aktywności jest jak morski przypływ - podnosi i czółna biedaków, i najbogatsze jachty.

Jeśli biedak dostanie 120 dolarów, to coś kupi i już się kręci lokalny biznes. Jeżeli jeszcze dorzucić internet. W faveli Antares w Rio de Janeiro dzięki darmowej sieci powstała masa firm designerskich, które pracują dla klientów z całego świata. Kiedyś jedyną nadzieją biednych byłaby fabryka, dziś wystarcza internet i kreatywność.

Z Ignacym Sachsem [polsko-francuski "ekosocjoekonomista"] i Carlosem Lopezem [dyrektor Instytutu ONZ ds. Badań i Szkoleń] napisaliśmy w 2010 r. tekst "Crisis and opportunity". Kiedyś trzeba będzie pewnie skrócić czas pracy do 30-35 godzin. Może zabraknie nam pieniędzy na kolejną parę butów i droższy samochód, ale żyć będziemy lepiej. Mniej pracy to więcej czasu na edukację, kulturę, sport.

W Brazylii zdecydowaliśmy, że kartę Bolsa Familia dostaną kobiety.

Prezydent Brazylii Dilma Rousseff. ''Jeszcze jedna prezydentka'' - jej portret z ''Wysokich obcasów''; Fot. Reuters/Ueslei Marcelino

Dlaczego nie "głowa domu"?

- Wiedzieliśmy, że mężczyzna chętnie będzie wołał: "Każde dziecko musi mieć mleko"! Dać mu pieniądze, będzie z siebie dumny. A kobieta ? Nie ustanie, dopóki nie zobaczy, że dzieciak ma przed sobą szklankę mleka, i jeszcze sprawdzi, czy wypił. Kobiety robią rzeczy do końca. Mężczyzn cechuje taki kogucizm, jeśli tak można po polsku.

Dobre słowo.

- Facet pieje z zachwytu nad sobą i chce, żeby kurki go podziwiały.

Postawiliście na kurki. Jak w Bangladeszu, gdzie mikropożyczki dawano kobietom.

- W zespole doradców prezydenta Luli były prawie same kobiety. Dziś w rządzie Dilmy Rousseff , następczyni Luli, większość stanowią panie. Wygrała wybory w 2010 r., choć media przedstawiały ją z zakrwawionymi kłami. Za dyktatury złapano ją z bronią w ręku, siedziała w więzieniu, potem tak jak Lula odeszła od marksizmu do społecznej gospodarki rynkowej.

Kobiety są koncyliacyjne, mniej sztywne, łatwiej im zmienić świat. Niedawno powiedziałem, że nadchodzi era kobiet. Ktoś mi przerwał: "Profesorze, już nadeszła".

Jak możliwy jest polityczny feminizm w królestwie maczyzmu? Brazylijczycy kochają piłkę i samochody, Brazylijki wydają miliony na operacje plastyczne.

- To powierzchnia. Mamy taki dowcip. Dwóch facetów rozmawia. "U mnie w domu to ja mam zawsze ostatnie słowo". "Jak ty to robisz? Co takiego mówisz żonie?". "Tak, kochanie".

Bolsa Familia może być wzorem dla świata?

- Bank Światowy ocenia, że mamy 4 mld ludzi, które "nie uczestniczą w dobrodziejstwach globalizacji", elegancka nazwa dla ludzi, którzy schodzą na psy. Pokazaliśmy, jak to zmienić. I że się wszystkim opłaca.

To tylko jeden ze 149 programów społecznych Luli i Dilmy. Prowadzą je nie urzędnicy, lecz działacze pozarządowi, lokalni aktywiści. Rząd zabrał się np. za 120 najbiedniejszych regionów. Wspiera tworzenie lokalnych komitetów rozwoju z udziałem biznesu i sił społecznych.

Zmiana w Brazylii to część trendu. Wenezuela, Argentyna, Boliwia, teraz Peru, robią to po swojemu. Komisja Ekonomiczna ONZ ds. Ameryki Łacińskiej ogłosiła rok temu dokument "La hora de la igualdad" - czas na równość.

Wprowadziliśmy kwoty na uczelniach dla absolwentów szkół publicznych. Pytają w telewizji czarnego 18-latka, czy nie czuje się głupio, że jest uprzywilejowany. A jemu nawet nie drgnie powieka: "Dacie lepsze szkoły, kwoty nie będą potrzebne".

Ostatnio Narodowa Rada Społeczno-Polityczna szykowała strategię Brazylia 2020. Zebrali tomy propozycji, zrobiłem z tego kilkadziesiąt stron, 11 tez. Przede wszystkim: dalsza redukcja biedy i ograniczenie strat ekologicznych. Mój tekst został złagodzony. Opinia, że banki są hamulcem rozwoju, zamieniła się w zdanie, że są zbyt stateczne (śmiech).

Zmniejszenie dysproporcji społecznych w Brazylii ożywia ekonomię i nie wywraca budżetu. Ale mówimy o kraju wciąż dwa razy uboższym od Polski, z gigantycznym zróżnicowaniem dochodów.

- W 2005 r. współczynnik Giniego wynosił 0,57. Zbiliśmy go do 0,49, tyle ile w USA.

Współczynnik Giniego waha się od 0 (gdyby wszyscy mieli takie same dochody) do 1 (gdyby jedna osoba zgarniała wszystko). Richard Wilkinson i Kate Pickett dowodzą w słynnej pracy "Duch równości", że przy mniejszych różnicach dochodów "wszystkim żyje się lepiej".

- Zwłaszcza, że pieniądze najbogatszych nie tylko nie tworzą popytu, ale już nawet nie cieszą. Ile to jest miliard dolarów? Nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Ale załóżmy, że masz miliard i wpłacasz go do banku na 5 proc. Dziennie daje to 137 tys. dol. I co z tego? Dasz radę tyle wydać czy raczej masz kolejny kłopot?

W Polsce współczynnik Giniego w dwóch ostatnich latach rośnie.

- Niestety, już jest 0,35. Zamiast zmierzać w stronę USA, powinniście brać przykład ze Szwecji, która ma 0,23, czy Niemiec - 0,26. W Brazylii wciąż 10 proc. rodzin zagarnia 51 proc. PKB Ale walczymy z tym, myślimy pragmatycznie. Im pieniądz schodzi niżej, tym bardziej jest produktywny. Biedni kupują żywność, proste sprzęty, meble. To tworzy rynek pracy, bo ktoś to produkuje. Jak u Keynesa, tak się tworzy popyt.

Gdy zamożni dostaną więcej pieniędzy, lokują je w produktach finansowych. Nakręcają światowe kasyno.

W obliczu kryzysu Europa próbuje równoważyć budżet, tnie wydatki

- Lula poszedł pod prąd. Podwyższył płacę minimalną, zasiłki, emerytury.

A deficyt budżetowy?

- Mamy niski, rezerwy dolarowe duże. Polityka wyrównywania dochodów sprawiła na przykład, że miliony Brazylijczyków zaczęły jeść mięso, co równoważy straty ze spadku światowego popytu. Wielki kapitał dostrzegł, że to, co niby czysto społeczne, także im daje zarobić, a Brazylię uniezależnia od kryzysu światowego. W 2010 r. mieliśmy 7,5 proc. wzrostu PKB, w 2011 połowę tego.

Lula zatrzymał też klęskę ekologiczną. Kiedy obejmował władzę, rocznie znikało 28 tys. km kw. dżungli. W 2011 r. 7 tys.

Wymiana pozioma zastępuje piramidę władzy. Zaciera się też podział na społeczności wiejskie i miejskie. Dostęp do szerokopasmowego internetu zabija odległości. Logika przestrzeni się zmienia


Na Zachodzie ratujemy przede wszystkim banki.

- I u nas banki zaczęły płakać i rząd wsparł je z budżetu. Miały odzyskać płynność, znowu dawać kredyty, co poruszyłoby gospodarkę. Ale banki kupowały tylko obligacje rządowe. Rząd dawał im pieniądze, a potem od nich pożyczał na wysoki procent (śmiech).

W Europie i USA dajecie pieniądze bankom i zaciskacie pasa na brzuchach zwykłych ludzi. To osłabia popyt, ogranicza produkcję, zwiększa bezrobocie.

Może w Brazylii łatwiej tak rządzić ze względu na słabość demokracji, rozdrobnienie partii.

- Lula powtarzał, że powinniśmy iść szybciej, ale jak się stąpa po lodzie, to trzeba sprawdzać lód nogą.

Prezydent musi się dzielić władzą. Oddaje część ministerstw grupom interesów. Także skorumpowany system prawny jest z nimi powiązany. Miastami, stanami i segmentami gospodarki rządzą "układy" firm, polityków, spekulantów nieruchomości, z oparciem w mediach i w sądownictwie. Takie to silne centrum! Na szczęście Lula dorobił się powszechnego poparcia. Ludzie mówią "Ach ten Lula, święty Lula" (śmiech).

Lula poprosił mnie niedawno o koordynację kolejnego projektu Zaproponowaliśmy, by każda gmina mogła otworzyć swój bank rozwoju i drukować pieniądze.
Obligacje.

- Nie, pieniądze-pieniądze. Proszę bardzo, mam je w portfelu. I to działa, aktywizuje lokalną przedsiębiorczość. Na razie w 50 gminach. W zabitych deskami gminach publiczny Banco do Nordeste daje też tanie kredyty dla mikroproducentów, na słowo honoru. Niespłacalność - poniżej 2 proc.

Miliony ludzi na świecie uciekają z prywatnych, które służą spekulacji, do mnożących się banków komunalnych, jak Grameen w Azji czy Portosol w Perto Alegre.

Decyzje będą coraz bardziej lokalne, bo zmienia się struktura produkcji. W USA w przemyśle pracuje już mniej niż 10 proc., i to razem z biurokracją, na maszynach może 5 proc. W rolnictwie? Szkoda gadać. Reszta to usługi. Policjantka, ksiądz, śmieciarz, nauczyciel, urzędnik, masażysta, aktorka, agent nieruchomości. Te zawody mają wspólną cechę - są lokalne. Zdrowia czy kultury nie przyślesz kontenerem z Indonezji.

Kanadyjczyk Richard Florida wierzy w przyszłość miejskiej "klasy kreatywnej", którą cechują trzy T: talent, tolerancja, technologia. Benjamin Barber pisze książkę o tym, że miasta są nadzieją świata.

- Osaka czy Toronto prowadzą działalność międzynarodową. Wymiana pozioma zastępuje piramidę władzy. Zaciera się też podział na społeczności wiejskie i miejskie. Dostęp do szerokopasmowego internetu zabija odległości. Logika przestrzeni się zmienia.

Wykonując w Kostaryce zadanie dla ONZ, stwierdziłem, że gminy decydują o wykorzystaniu zaledwie 5 proc. zasobów publicznych. W Szwecji aż 72 proc.!

Musimy uaktywnić miasta. Przez cztery lata pracowałem dla burmistrzyni Sao Paolo Luizy Erundiny, walcząc ze skorumpowaną 100-tysięczną biurokracją. Wprowadziliśmy np. program "Zdrowie rodziny". Do najbiedniejszych przychodzi lekarz/lekarka z pielęgniarką. Doradzają, jak postępować z wodą, z higieną. I te mieszkania zaczynają się zmieniać, ludzie sprzątają. Nie jestem już psem pod mostem, jestem kimś, odwiedza mnie lekarka. To buduje poczucie wartości, które jest bezcenne, choć nie widać go w PKB.

Jak PRL-owska położna odwiedzająca rodziny z niemowlętami.

- Właśnie (śmiech). Inicjatywy lokalne rodzą się raczej w samorządach lewicowych, bo każdy już wie, że świat etatyzmu się załamał, lewica szuka pomysłów. Prawica powtarza jak mantrę "jak najmniej państwa" i pozostaje więźniem układów korupcji i zacofania.

Prawdziwego postępu nie widać w PKB, które jest miarą wytwarzania, produkowania, a więc także niszczenia. Im więcej wytniemy drzew, tym większe PKB. Wzrost PKB nie jest celem. Celem powinno być lepsze życie.

Pan wspomina o skracaniu czasu pracy, ale w kryzysie firmy redukują zatrudnienie, a z pozostałych pracowników wyciskają więcej pracy. Prawdziwym batem są kredyty, nawet w Hollywood. Reżyserka Agnieszka Holland była zdumiona konformizmem filmowej ekipy, z którą tam pracowała. We wszystkim się zgadzali, potakiwali Ktoś w końcu wyjaśnił: mają kredyty, drżą przed utratą pracy.

- Ludzie często biorą kredyty, by kupować idiotyczne rzeczy. Po co ci nowy model telewizora? Na szczęście zaczynamy myśleć. Thatcher mówiła "There is no alternative", a okazało się, że "Nie ma alternatywy dla alternatywy" (śmiech). Spirala konsumpcji już nas prawie zniszczyła.

Do 2035 r. przybędzie 1,7 mld ludzi. A także 1,7 mld samochodów - ich liczba się podwoi. Zużycie energii wzrośnie o 30 proc.

- Podstawową potrzebą człowieka nie są samochody, lecz dostęp do zdrowia, kultury, edukacji oraz demokracja ekonomiczna i polityczna. W Sao Paolo jeździmy autami ze średnią szybkością 14 km/godz. Lepszy byłby transport publiczny. Szanghaj ma 420 km linii metra, Sao Paolo 74 km.

Chandran Nair w "Consumptionomics" liczył kurczaki. Amerykanin zjada miesięcznie dwa i pół kurczaka, rocznie 9 mld. W Azji już mieszkają 4 mld ludzi, gdyby jedli jak Amerykanie, to w 2050 zjedzą 120 mld kurczaków. Houston, we have a problem.

Gdyby je ustawić w rzędzie co metr, sznur zjadanych w rok kurczaków sięgnąłby do Słońca.

- Absurd, prawda? Albo baseny. Jak ktoś się wzbogaci w USA, to musi mieć basen. Wydaje kupę forsy, niszczy środowisko.

Jak się ląduje w USA i wyjrzy z samolotu, to jest aż niebiesko.

- Ale w tych basenach nikogo nie ma. Okropnie nudno jest mieć basen i siedzieć w nim samemu. W Toronto jest masa basenów publicznych. Można się czegoś napić, pogadać, dzieci mają się z kim pobawić.

Nawet Fukuyama mówił niedawno ''Gazecie'', że "neoliberalna rewolucja pożera swe dzieci" i potrzebujemy "nowego postępowego projektu".

- Co ma zrobić biedny Francis? Współtworzył neokonserwatywną linię Reagana, a w 1989 r. ogłosił koniec historii. Naukowym językiem wyraził tę samą głupotę, co "no alternative" Thatcher. Że doszliśmy do kresu. Chyba że chodzi o kres wytrzymałości pracowników. Korporacja staje się nie tylko idiotyzmem makroekonomicznym. Zamieniając szczęście na sukces w korporacji, stajemy się nieszczęśliwi, bo uczucie absurdu toczy nas jak bielinek kapustę. Mój ojciec dawno to już zrozumiał.

I co z tym zrobił?

- 1964 r., gdy ja użerałem się z ambasadami w Izraelu, poczuł, że ma dość, kupił łajbę i przez dwa lata pływał rzekami Amazonii. Zamieszkał w osadzie 30 domów, bez elektryczności, telefonu i władzy. Potem zdobył papiery felczera i leczył sąsiadów. Sprowadzał dla dzieci preparat zabijający pasożyty. Potrafił zrezygnować z honorariów pana inżyniera i od zera zbudować sensowne życie. Mieszkał nad brzegiem rzeki, łowił sobie ryby. Na jego tarasie uświadomiłem sobie ten idiotyzm, że uganiamy się za rzeczami i marnotrawimy nieodnawialny zasób - czas.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum 80th Strona Główna -> Różności Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin