Forum 80th Strona Główna 80th
Tawerna pod 80tką
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Hazardziści

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum 80th Strona Główna -> Książka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wujek Alfred
Analfabeta



Dołączył: 11 Maj 2007
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:45, 12 Lip 2007    Temat postu: Hazardziści

Napisałem opowiadanko, a nie mam do was maili, to je tu wrzuciłem. Można sobie przekopiować, nie będę dochodził praw autorskich. Zaznaczam, że akceptuję krytykę, albo brak zdania. Akceptuję nawet pochwały, choć przyjmuję je z podejrzliwością.

Hazardziści

Robota miała być prosta, a srebra sporo. Leszcz był chyba niespełna rozumu, że przyszedł sam do "Pijanej Wrony". To nawet nie miało być zabójstwo, to raczej przyśpieszenie nieuniknionego. Ktoś i tak wepchnąłby mu nóż pod żebro i mało kto by splunął ku pamięci. Tutaj nie lubili nieznajomych. Zbłąkani przybysze ginęli bez wieści. Taki już był porządek świata, ustanowiony przed wiekami. Przez Bogów zapewne, któz bowiem inny mógłby być równie złośliwy? Stary w każdym razie nigdy się naturalnemu biegowi spraw nie przeciwstawiał i dożył swojej czterdziestki. Leszcz siedział sobie przy ścianie i beztrosko, metodycznie się upijał. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, niemłody już, z pięknymi, siwymi wąsami. Być może groźny, ale nie dla czterech mężczyzn zaprawionych w karczemnych bójkach, atakujących bezwzględnie i z zaskoczenia. Lepiej było w domu siedzieć, dziadziu. W dodatku wyraźnie utykał na lewą nogę.
Stary siedział przy baryłce, na niskim stołku. Grał z kamratami w „trzy kości”. Dwojgu z nich, również niemłodym już, szło niesporo. Co chwila spoglądali na przyszłą ofiarę, nie mogąc skupić się na grze. Za to młody, który siedział do ofiary tyłem, co chwila stawiał wysoko i wygrywał.
• Zbierać dupy, jest robota – wyburczał Wręga okazując światowe maniery, których uczył się w najodleglejszych portach.
• Wręga, nie pękaj – uśmiechnął się Młody – dziesięć. Stawiam wszystko. Możecie się odegrać.
• Mało wygrałeś, pieprzony farciarzu? Ja mam dość. I niech ci leszcz brzuch rozpruje za moje 42 centymy.
• On? – Młody obejrzał się, nawet nie próbując utrzymać pozorów – on miecza nie znajdzie. Już wygląda jak zwłoki.
• Zagramy jeszcze – włączył się Stary – a leszcz niech się upija. Im bardziej się urżnie, tym łatwiej go dorżniemy. Nie ma się co śpieszyć. Młody, stawiam pistola, bez dorzutu.
• Staruszku, taka fantazja, kto by pomyślał. Nie zbierasz na domek na wsi ? Starość nie radość przecie. Mam tylko 92 centymy.
• Ujdzie. Rzucaj.
Młody nie dał sobie dwa razy powtarzać.
• Sześć, dziesięć... szesnaście. Trzeba tak skakać na stare lata?
• Zabieraj kostki, chcę rzucić – trzy kostki stuknęły o suche drewno – osiemnaście. No co tak patrzysz, dawaj tę swoją drobnicę. Ty masz obciążone dwie kostki, a ja trzy. – Stary sięgnął po pieniądze i dorzucił - zostaw nóż, gówniarzu.
• Stary – Wręga szybko zorientował się w sytuacji – oddaj mi moje 42 centymy. On oszukiwał. Krótki, pomóż.
• No – krótko stwierdził Krótki.
• Od niego odbierzcie. Ja wygrałem swoje uczciwie, oszukane kości na oszukane. A ty Młody – chłopak trzymał wciąż dłoń na rękojeści noża – nie gorączkuj się. I naucz się czegoś. Nie stawiaj wszystkiego. Zawsze może zdarzyć się osiemnastka.

Cholerne miasto – pomyślał Radogast i przełknął ten wniosek popijając winem. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie chce powiedzieć. Za pieniądze gotowi są tutaj wszyscy poderżnąć ci gardło, ale nie zdradzą ci własnego imienia za mniej, niż pistola. I rodu darmo nie dorzucą. Ale peregrynacja kształcąca.. Radogast nigdy przedtem nie był w Sekele. Miasto leżało na wybrzeżu i zajmowało się głównie handlem morskim. Obsługiwało oddalony o trzy dni drogi Zandalar, stolicę zachodniego świata. Ruch na nabrzeżu był tak duży i tak trudny do opanowania, że zrezygnowano z kontroli celnej tuż po wyładunku. Posterunki celników znajdowały się dopiero przy bramie miejskiej. W ten sposób całe miasto było strefą wolną od cła. Właściwie, w ogóle było wolne od władzy królewskiej. Jego niezależność brała początek z pirackiej przeszłości. A przynależność do królestwa z kupieckiej kalkulacji. W pewnym momencie piraccy hersztowie stwierdzili, że zaopatrywanie bogacącego się Zandalaru bardziej jest zyskowne, bezpieczne, daje też więcej prestiżu od pirackiego rzemiosła. Sekele formalnie uznało zwierzchnictwo króla. Na starej siedzibie rodu Olmich przybito tarczę przedstawiającą błękitnego smoka na czerwonym tle. Zakwaterowano tam dwudziestu zbrojnych. Odtąd Sekele miało królewski garnizon. Białą kropkę na mapach, oznaczającą Sekele, zamalowano na suntyjską zieleń. Jego królewski majestat był usatysfakcjonowany, mieszczanie kolorem map nigdy się nie przejmowali. Żołnierze nigdy nie wychodzili po zmroku z budynku.
W mieście nadal rządziły najsilniejsze rody, dysponujące zbrojnymi bojówkami i utrzymujące strefy wpływów. Tyle, że teraz głowy rodów nazywano rajcami miejskimi, bojówki zaś milicją. Prawem, jak dawniej, były stare zwyczaje, których przestrzegano powszechnie. Złamanie jednego z nich było równoznaczne z utratą honoru. A człowieka bez honoru można – a właściwie należy – zabić. Cały system sprawdzał się nieźle – zwykły rzezimieszek znający skomplikowane zwyczaje miasta mógł przeżyć nawet do pięćdziesiątki. A jeśli zajął choćby średni szczebel w miejskiej hierarchii, mógł mieć nadzieję na naturalną śmierć.
Przybysze z zewnątrz nie wychylali się poza obręb handlowej dzielnicy, która jako jedyna podlegała bezpośredniej jurysdykcji Rady Miejskiej. We wspólnym interesie utrzymywano tam bezwzględny spokój. Z przyjezdnymi robiono interesy. Jeżeli ich łupiono, to tylko na uczciwe sposoby. Sprzedając drogo, kupując tanio. Lub grabiąc przy stoliku do gry.
Hazard w Królestwie Suntu opodatkowano, więc chronił się w piwnicach i rozpraszał po domach. Prawdziwie wielki format przybierał w Sekele. Było w dobrym tonie, aby arystokrata przegrał od czasu do czasu 5 lub 10 tysięcy i zachował dobry humor. Zwykle arystokrata przegrywał do arystokraty, bowiem na wejście trzeba było mieć 2 tysiące. Bywali jednak bogaci kupcy, którzy po dniu na giełdzie towarowej nie ustawali w poszukiwaniu emocji. Byli wreszcie zawodowcy. Nie oszukiwali, było to zabronione i karane bezwzględnie. Wystarczyło im kalkulować ryzyko, zachować zimną krew i zawsze wychodzili na swoje. A nawet podbierali trochę cudzego. Każdy z nich miał możnego opiekuna, któremu oddawał część zysków w zamian za ochronę przed zrujnowanymi wielmożami. Jednego z nich, Luciusa Zerga, Radogast miał sprowadzić do Zandalaru.
A zapowiadały się takie łatwe pieniądze. Pamiętał dobrze klienta: imć Helding Zerg. Postawny, dobrze ubrany rzemieślnik, bodaj kaletnik. Sakiewkę w każdym razie miał ładną i nie pustą. Wisiała u pasa, jak drugi brzuszek, mniejszy, ale równie krągły. Widać nieciężka robota kaletnika. Po dłoniach sądząc, to głównie wykonują ją czeladnicy. Wyszukane słowa składał w karkołomne wypowiedzi, widoczna oznaka kogoś, kto od niedawna posługuje się językiem wyższych stanów. Kolory dobrego, sukiennego gauna gryzły się, prawie krew tryskała. Najwyraźniej dorobkiewicz. Nudziarz, pracuś, wieczny petent. Temu się trzeba ukłonić, a tamtemu już nie trzeba. Radogasta traktował z góry, dopóki ten nie zażądał dziesięciu pistoli za usługę, a potem zignorował próby targowania się. Pan Zerg każdego szanował, kto zdzierał z niego skórę.
Nic dziwnego, że wypieszczony synek uznał własnego ojca za anty-wzór. Lucius Zerg. To nazwisko mówiło wiele. Ambicje i miłość ojca w szlacheckim imieniu. Bagaż pochodzenia w krótkim, chłopskim nazwisku. Jak młody Lucius miał wstawać rano i ciułać grosz do grosza, gdy własny ojciec nie szanował swojego stanu? Zabrał się wobec tego za iście wielkopańskie zajęcie. Gra w kości. Początkowo wracał jeszcze do domu, potem już rzadziej, wreszcie wyniósł się z Zandalaru. Zmartwiony ojciec, syn utracjusz bawiący się w hazard. Znaleźć, złapać za kołnierz i do domu. Do dwudziestego roku życia jest pod władzą ojca. W domu porządne lanie, dobra kolacja i spać, bo rano do roboty. 10 pistoli po załatwieniu sprawy. Rutyna.
A jednak nie. Młodzieniec, jak przewidywał Radogast, znalazł się w Sekele. Ale wbrew przewidywaniom nie był obdarty, nie siedział w rynsztoku i nie żebrał o jałmużnę, aby mieć za co się odegrać. Miał za to złote spinki przy płaszczu, sławę zdolnego gracza i doskonałe stosunki z rodem Parettich. Na argument, że zwyczaj za rok uczyni go pełnoletnim i będzie mógł robić, co mu się żywnie podoba, Lucius roześmiał się lekceważąco. Już mógł robić, co mu się podobało.
Radogast nie miał zamiaru zadzierać z Parettimi. Przyjdzie podwinąć ogon i zabierać się z powrotem, pomyślał. To może nawet lepiej dla młodzieńca, wiedzie mu się nieźle. Dla ojca też, będzie miał spokój, a synalek i tak wyfrunąłby z gniazda. Tylko dla mojej reputacji źle. Nawet płatny pies powinien mieć reputację. Najlepiej złą. A ja tu dbam o reputację pijaka, uśmiechnął się do siebie, przechylając puchar.
• Patrzta, śmieje się skubaniec – zauważył Wręga z irytacją – zaraz mu zedrę ten uśmieszek. Razem z wąsiskami.
• Wlazł tutaj, jak do jakiej restauracyi – dodał dosyć bezsensownie Młody – i się rządzi. Winko popija. Z pucharu. To jest nasza, ***, dzielnica, nie MonteBianco.
• Wielki taki, chudy, to na każdego z góry spogląda – dorzucił swoje Krótki, który wysokich nie lubił i zawsze podejrzewał ich o wywyższanie się – ale już my go nauczymy się kłaniać.
Tylko Stary nic nie mówił. Wroga, i owszem, należy nienawidzić. Wtedy mocniej pchasz nożem, nie tracisz czasu na wahanie. Ale Stary miał już praktykę. Dla niego wynajdywanie do nienawiści powodów było już zbędne.
Siedzieli w ciszy długo, coraz mocniej zaciskając zęby. Coraz mniej podobał im się siwy łeb obcego, jego swoboda, pijaństwo, ale wciąż jeszcze się bali. Mieli miażdżącą przewagę, a jednak się bali. Wszyscy czterej wiedzieli, jak kruche jest ludzkie życie. Doświadczyli tego nie raz. Wiedzieli, jak niewiele potrzeba, aby je raz na zawsze zakończyć. Ot, krótkie pchnięcie nożem i całe życie na nic. Więc bali się trochę mimo, a może ze względu na swoje doświadczenie. W końcu jednak wściekłość i żądza zysku przeważyła, o tę konieczną odrobinę, nad siłą strachu. Stary drgnął. Reszta zbirów zerwała się z miejsc jak na komendę, przewracając stołki i przesuwając ławy. I Stary zerwał się z nimi, choć chciał się był tylko po głowie podrapać. Zaczęło się i nie czas był na wahanie.
Coś jest nie tak, zaświtało Staremu w głowie, ale go to nie zatrzymało. Nie wiedział nawet, że wyciąga krótki miecz. Nie dlatego żył tak długo, że myślał. Żył długo, bo potrafił przestać myśleć, kiedy czas na działanie. Zupełnie tylko z boku przebiegło mu przez głowę, że ofiara ani przestraszona, ani zła, a zauważyła ich przecież już. Ofiara. To przecież ofiara, nie?
Stół, przy którym siedział siwy mężczyzna poleciał w ich stronę płynnie i lekko, jak młode dziewczę na ślizgawce. Krótki uskoczył w lewo, Stary zwinął się w powietrzu nad stołem i nie dał uderzyć po nogach, Wręga skoczył w prawo. A Młody, całkiem jak niemłody bez refleksu, dostał po udach i zwalił się ciężko na ziemię.
Stary wstawał, a plecy osłaniał mu już Wręga. W sam raz mogli sobie popatrzeć, jak ginie Krótki. Wąsacz podniósł się, w tym samym ruchu przesunął w stronę Krótkiego, w tym samym ruchu wyciągnął miecz, wyciągając od razu ciął. Krótki zachodził od lewej, od strony miecza. Nigdy nie widział, żeby ktoś ciął wyjmując miecz z pochwy. W ogóle nie widział w życiu zbyt wiele.
Wręga ryknął i ten ryk jeszcze raz przeważył nad strachem. Ruszył biorąc zamach, nawet niezbyt szeroki, miał doświadczenie, nie odsłaniał się. Ale wąsacz pchnął. Na całą długość ramienia, i wykroku na prawą nogę. Ze skrętem tułowia, żeby było dalej, i silniej.
Wręga wbiegł na ten sztych, a potem zrobił jeszcze krok, chociaż już czuł śmiertelny chłód żelaza w brzuchu. Jego miecz zatoczył łuk nad głową ofiary. Siwy wrócił z wypadu do pozycji szermierczej. Znowu był daleko, jak bogowie, którzy blisko są tylko wymierzając kary.
Trzeba uciekać, przebiegło przez głowę Staremu, w połowie drogi do wyjścia. Jakiś pechowiec poleciał dwie stopy do tyłu, odepchnięty drzwiami. Na lewo, w zaułek, przez dziurę w płocie, starą drogą, zawsze bezpieczną. Do małej szopy, gdzie nawet szczury nie zaglądały. Wolno, strasznie wolno. Lewa noga. W kryjówce dopiero spojrzał. Nóż. Wbity w łydkę. Pewnie zostały ślady krwi.
Radogast nie zamierzał nikogo tropić. Trzymał Młodego za gardło i patrzył właśnie, jak ten oddaje mocz. A kiedy cała zawartość pęcherza rozlała się po klepisku, zapytał:
-Właśnie się publicznie zejszczałeś. To chyba znaczy, że z twoim honorem nie będzie problemów?
Młody wytrzeszczył oczy. Brakowało mu powietrza, ale dotleniony też by nie zrozumiał.
- Mam na myśli, że nie będziesz mówił: "dałem słowo", "obowiązuje dyskrecja", czy brzydko mnie nazywał. Skoro już nie możesz mnie porzezać. Kto zlecił?
Oczy. Szeroko otwarte, szukające pomocy po całej sali, niemal oglądające się za siebie.
- No, pozbieraj się. Proste pytanie. Kto nadał robotę?
Młody posłuchał rady, zebrał się w sobie i uderzył. Trafił w bark, dalej nie mógł dostać. Efektu nie było.
- Ja cię zabiję od razu, a on dopiero, kiedy cię znajdzie. Ale nie wiadomo, czy w ogóle będzie cię szukał. Ja jestem teraz twoim największym problemem. I jego zresztą też..

Drzwi trzasnęły. Goście „Pijanej Wrony” wrócili do głębokich rozmów i jeszcze głębszych kufli. Zmącony dym znowu ułożył się w wiszące jezioro. Młody pojękiwał na glinianym klepisku. Nie miał ochoty wstawać, nie wiedział, co zrobić potem, w dodatku bolała go szyja. Nie tak to miało wyglądać. Trzy kostki do gry leżały obok przewróconej beczułki. Wypadły trzy szóstki.

Śmierdzący gówniarz. Wysłał ludzi, chociaż było już po sprawie. Pewnie chciał dopiec ojcu. Albo poczuł się obrażony, że zawitał do niego płatny niuchacz. Albo jedno i drugie, kto go tam wie, gnojka. Teraz może się przestraszyć i zawiadomić Filaccich. A oni nie będą pytali o szczegóły. Nagły skurcz złamał Radogasta wpół. Zawartość żołądka wróciła na zewnątrz. Alkohol. Albo i strach. Nawet nie nabrudziłem, pomyślał, bardziej się nie da. Bure błoto wypełniało rynsztok, wyważona mikstura wszelkich nieczystości obliczona na wywołanie największego efektu. Ktoś go potrącił przechodząc. Radogast wyprostował się i rozejrzał. Trzeba było znaleźć wyjście z sytuacji. Płotek dookoła gospody szczerzył nierówne zębiska sztachet. Ogrodzenia z przypadkowych desek, łatane doraźnie dachy, kalekie szopki sprawiały wrażenie bylejakości, jakby budynki były prowizoryczne i wszyscy mieli się stąd zaraz wynieść. Dwupiętrowe kamienice ciasno obejmowały wąskie uliczki, słońce nie docierało na dół. Ludzka masa podążała w dół uliczki, jakby przełknięta przez ogromną bestię. Dalej wpadała do żołądkowego wora małego rynku i przewalała miedzy stoiskami handlarzy. Zaczynał się wieczorny targ rybny. Pożre mnie to miasto, pożre, strawi i wypluje resztki do rynsztoka. Już mnie łyknęło, już jestem w środku. Jak to jest, byłem już w tylu opresjach, a zawsze odkrywam strach na nowo. Mogę mieć tylko nadzieję, że jestem dość twardy. Że stanę w gardle i wyjdę bokiem. Tak, Radogast, tak sobie mów. Trochę zuchowatości nie zawadzi. Cóż zresztą pozostało?

Na początku widać było tylko dziewczynę i kolana, na których siedziała. Mnóstwo rozbuchanych włosów i nagie ramię, z którego zsunęło się ramiączko. Potem Salvatore Filacci wychylił się zza niej, opadł na bok i oparł na łokciu. Dziewczyna straciła na chwilę równowagę i wesoło krzyknęła.
• Co to za problem? Mam nadzieję, że nie oszukiwałeś? – jego uśmiech był w tej chwili raczej jak szczerzenie zębów. - Pamiętasz umowę, żadnych oszustw przy grze.
Salvatore Filacci miał dwadzieścia pięć lat, od dwóch lat przewodził rodowi Filaccich. Ciemne oczy, czerwone usta cherubina i rozczochrane włosy nadawały mu wygląd niesfornego łobuza. Ludzie czuli się swobodnie w jego towarzystwie. Zwłaszcza, o ile go dobrze nie znali.
• Nie, Salvatore, nigdy, wiesz przecież. Przyszedł do mnie płatny pies, ojciec go nasłał. Wygadywał jakieś bzdury o władzy rodzicielskiej i chciał mnie namówić na powrót do Zandalaru. Bałem się, że wróci, to wysłałem Starego, żeby go nastraszył.
• Starego? Ty nie wiesz, że on nie zna się na żartach? Jak przestraszy, to na śmierć. Zapewne to rzecz urody.
• Nie wiedziałem o tym.
• Czyżby? No, nieważne.
Lucius milczał. Salvatore spojrzał na Starego. Zraniona noga nie pozwalała mu się wyprostować, ale głowę trzymał wysoko i patrzył twardo, jak każdy zabijaka z doków.
• Nie dałeś mu rady, staruszku?
• Nie dałem. Wręga i Krótki zginęli. Młody pewnie też, nie widziałem.
• Nie widziałeś, bo podałeś tyły, co?
• Tak, panie Filacci. Wręga i Krótki pomarli, zanim choć raz mieczem się złożyli. I ja bym pomarł, ale przyjezdny jest kulawiec. Nawet nie próbował gonić. Uciekłem i żyję.
• Ach tak. Wręga powiedziałeś. To ten z „Perły Oceanu”?
• Ten sam, panie.
• Twarda była z niego sztuka. Pogrywa sobie z nami ten przyjezdny. Gdzie jest? Pogramy z nim po naszemu.
• „Pod wroną” go dopadliśmy, ale gdzie teraz się podziewa, nie wiadomo. Jak ma trochę rozumu, już się zawinął z miasta.
• Bramy się obstawi natychmiast. Pewnie będzie chciał wyjechać. Wyślemy też ludzi na nabrzeże, żeby nam rybka nie odpłynęła. A jak się nie znajdzie, to mamy jeszcze jasnowidza. Jeśli tylko zostawił ślad, choćby tylko kroplę krwi, to wystarczy.
• Nie zadrasnął się nawet w palec. Ale nóż ostawił. To bedzie dobre?
To mówiąc Stary wyciągnął prosty, wojskowy sztylet z krótkim jelcem.
• Zakrwawiony.
• Rzucił we mnie, kiedym uciekał.
• No to po kłopocie. Lucius, ty z domu nie wychodź, póki nie załatwimy sprawy. Przydzielę ludzi, żeby cię pilnowali. Możecie iść. Powiedzcie służącemu, żeby wezwał jasnowidza.
Salvatore odgarnął włosy dziewczyny, która się nad nim nachyliła i odsunął ją niedbale. Zniecierpliwiona zmarszczyła czoło. Nie mogła się przyzwyczaić, że coś może być od niej ważniejsze.
• Lucius, poczekaj. Zapłaciłeś Staremu?
• Nie wykonał roboty.
• Zrobił, ile mógł. Kamratów mu zabili. Zapłacisz, ile było umówione. I dasz mu też pieniądze tamtych trzech. Nikt nie powinien ginąć na darmo.
• Tak zrobię, Salvatore – odpowiedział Lucius, kłaniając się przy wyjściu.
• Lucius...
• Tak?
• Skonsultuj się ze mną nastepnym razem razem, zanim wyślesz na kogoś zbirów. Żebym nie musiał po tobie sprzątać.
Lucius pokłonił się raz jeszcze i wyszedł bez słowa. Salvatore przygarnął dziewczynę do siebie.
• Zabijecie go? – zapytała.
• Zabijemy – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. I delikatnie pocałował. Oddała pocałunek. Była bardzo piękna.

W „Pijanej Wronie” większość gości wciąż była na swoich miejscach. Ciężko było im odchodzić z miejsca, gdzie jeszcze niedawno czterech przegrało z jednym. W takim miejscu mogło zdarzyć się coś jeszcze, takie miejsce stawało się na chwilę niezwykłe. Oczywiście wiedzieli, że twardy porządek świata trzyma się mocno. Byli jednak trochę podekscytowanie, trochę im było weselej. Wszak w tryby machiny świata mielące ich życia wpadło trochę piasku. Dlatego powitali Starego wesołymi drwinami:
• O, jednak chcesz się bić. Ale on już poszed, tu go ni ma.
• Nie, przyszed go przeprosić.
• To niech się tyłem ustawi, bo od przodu to go tamten nie pozna.
• Ta. Żeby nam Starego wyruchał.
• Przecie lepi, jakby miał zabić.
Stary zignorował kpiny i poszedł prosto do oberżysty.
• Co z młodym?
• Puścił go żywym i zdrowym. Ale wcześniej zapytał, kto zlecił.
• Puścił go – Stary był zaskoczony. Prawem zemsty mógł zabić i nie było powodu, dla którego nie miałby tego zrobić.
• Puścił. Zebrał swój tobół, zapłacił za pokój i poszedł. Może wszędzie być.
• A dowiedział się, kto zlecił.
• Dowiedział.
• To pewno poszed szukać Luciusa. Ale lepiej dla niego, żeby się ucieczką ratował.
• Pewnie się ratuje.
• Zresztą to bez różnicy. Schwycą go. Filacci się o to postara.
• Filacci. No to tak – rzekł oberżysta wyczerpując temat. – Pijesz coś?
• Mam pieniądze, a kamratów już nie mam. Noga boli, jak ta cholera. Co mam robić, jak nie pić?

Noc była zimna, wilgotne, morskie powietrze ciągnęło od nabrzeża. Stary oddawał mocz na ścianę gospody. Trochę nieswojo czuł się na pustawej ulicy, jego niedoszła ofiara wciąż jeszcze mogła chodzić po świecie. Postanowił nocować w gospodzie, do domu bał się wracać. Nie należy licha kusić, wszak mogło się to wszystko skończyć gorzej. Pieniądze ciążyły przyjemnie u pasa, wąsacz niedługo miał być martwy. Wręga, Krótki... Cóż, człek musi kiedyś umrzeć. Teraz położyć się tylko na górze i zapaść w ciepłą, miękką nieświadomość. Alkohol grzał przyjemnie. Stary zaczął filuternie rysować moczem esy-floresy na wapiennej ścianie. Było mu wesoło zanim cios w tył głowy wtrącił go w zimną, twardą czerń.

• Czujesz go, Luca?
• Tak, jest. Gdzieś na południe, w stronę Doków. Boi się. Bardzo się boi. Ciemno tam, nic nie widać. Jakieś deski...
• Na razie wystarczy. Zbieramy się, chłopy. Do Doków.

Obudził się po uderzeniu w policzek. Jęknął. Zbadał otoczenie. Siedział na ziemi, oparty o ścianę z desek. Przez chwilę miał nadzieję, że jest sam.
• Jak się spało? – głoś był cichy, ale wyraźny i głęboki. Z pewnością nie był senną marą.
• Ktoś ty?
• Poznaliśmy się dzisiaj „Pod Wroną”
• Demon cię posłał, znowu ty.
• Cóż, to ty chciałeś się poznać. Ja pilnowałem swoich spraw.
Stary zmiarkował się wyraźnie. Nie chciał doprowadzić tego przeklętego wąsacza do gniewu. Siłowe rostrzygnięcia jak dotąd wypadały niekorzystnie.
• Słuchajcie panie, ja nie ze złośliwości miecza się jąłem. To tylko robota była. Wiecie, jak jest. Żyć trzeba jakoś.
• Żyj i pozwól żyć innym.
• Co?
• Nic. Nie chowam urazy. Też mam robotę.
• Słyszałem. Zabrać młodego Zerga do Zandalaru. Nie uda ci się, panie.
• Nie?
• Puść mnie, panie. Nikomu kryjówki nie zdradzę.
• Przestań skamleć. Mnie chociaż płacą za bycie psem.
Stary parsknął. Co prawda nie spodziewał się, że prośby poskutkują, ale mogły chociaż uśpić czujność. A na pewno nie miały rozsierdzić tego cholernego kuternogę. Najwyraźniej bardzo rzeczowego.
• Gdzie jest Lucius Zerg?
• Siedzi schowany u Filacciego. Nie wyjdzie, dopóki nie znajdą ciebie.
• Gdzie to jest?
• Nie idź tam, panie. Tam nie będą się z mieczykami bawić. Ustrzelą cię z kusz. Jak psa.
• Taki los. Psi. No to gdzie to jest?
• Browarna, koło Rynku Wschodniego. Ich chałupa zajmuje całą stronę ulicy, to chyba znajdziesz. Ale nie miałem cię za wariata.
• Za szermierza też mnie nie miałeś. Mów, jak się można wydostać z miasta.
• Nie można. Póki cię szukają, póty bramy będą obstawione. Na nabrzeżu ludzie pilnują statków. Zresztą znajdą cię, zanim którykolwiek odpłynie. Jasnowidza mają.
• Jasnowidza? Z gildii?
• Nii, od Filaccich. Znaleźli chłopaka jak jeszcze mały był i zatrzymali dla siebie. Lepszy niż pies, bo tropu nie gubi i na odległość czuje. Nie uciekniesz mu, panie.
• Lepszy od psa, powiadasz. Ode mnie?
• Nie uciekniesz mu, panie.
• I w gildii się nie uczył?
• Mówiłem przecie. Zresztą, jakby się w gildii uczył, to nie robiłby dla Filacciego. Ci z gildii piniądz mają, paprać się nie muszą.
Radogast odpowiedział cicho z ciemności:
- I oni się brudzą. Każdy ma swoje bajoro – po czym zapytał głośniej:
• Musi mnie po czymś szukać. Co on ma mojego?
• A ten nóż, coś mi go w nodze ostawił. Pamiętasz? – w głosie Starego nagle pojawiła się drwina.
• Pamiętam.
• No. To po nim cię tera znajdą. Po coś we mnie rzucał, kiedym uciekał?
Twarz Radogasta zarysowała się nagle w ciemności. Stary w przerażeniu sięgnął do cholewy buta.
• Nie szukaj noża, zabrałem go. Gdzie jest nadbrzeże?
• Na południe stąd. Najlepiej pójść do Portowej ulicy...
• Która zapewne jest główną ulicą, przez którą przechodzą towary z portu. Prawda?
• Prawda, panie. Najłatwiej trafić.
• I najłatwiej wpaść, bo pewnie jej pilnują, przynajmniej wejście na przystań. Ależ z ciebie złośliwa bestia, jad leje ci się z ust. Lepiej cię sknebluję. Dość mi opowiedziałeś.

Vinicius Clay był wcieleniem męskości, nie tylko dzięki grubemu karkowi i szerokim barom. Nie dzięki niej przyciągam kobiety jak ćmy, myślał. Także mocno zarysowany podbródek nie był najważniejszy. Najważniejsza była zimna i opanowana agresja, jaka go przepełniała. Kiedy Filacci wysyłał go, aby kogoś zabił, zawzięcie go ścigał i bez litości mordował. Nigdy się nie cofał, gdy ofiara spojrzała mu w oczy. Ale też nigdy zapach krwi nie zaćmiewał jego rozsądku, nigdy duma nie zakazała mu uciec. Dlatego przewodził bandzie zbirów Filacciego. I miał u nich bezwzględny posłuch. Jeden niemłody kuternoga nie mógł sprawić wiele kłopotu. Vinicius miał nadzieję, że zdąży przed trzecim kurem. Kiedy Iona się obudzi, będzie mógł opowiedzieć jej, jak kulawiec umarł. Skłamie pewnie, że nie chce słuchać, ale podnieci ją to na pewno. A potem dadzą upust chuci... No, ale najsampierw trza znaleźć, a potem oprawić tego leszcza.
• Luca, co widzisz?
Chłopak w odpowiedzi znów się potknął. Niedobrze za dużo patrzeć w siebie, pomyślał Vinicius. Lepiej patrzeć pod nogi.
• Staniemy, jeśli tak będzie wygodniej.
Luca milcząco skinął głową. Zatrzymali się przed samym wejściem na molo. Chmury zasłały niebo i tylko ich brzegi żółcił zasłonięty księżyc. Ciemność nie ma znaczenia. Odległość nie ma znaczenia. Wszystko jest jednakowo blisko. Wszystko jest jednakowo daleko. Jeśli wiesz, kogo szukać, znajdziesz. Chłopiec wytężył wzrok, zacisnął palce na rękojeści noża. Ślad słabł już, ale wciąż wystarczał. Zasłona mroku pękła. Ściany kamienic zrzedły i rozmyły się. Po chwili chłopiec widział już całkiem inne miejsce.
• Statek... – szepnął niepewnie, jak człowiek, który patrzy na coś z dużej odległości i nie jest pewien, co widzi.
• Statek? Jesteś pewien, że nie łódź?
• Pokład statku. Ale jest i łódź. Tak, to łodzi szuka.
Stoi na pokładzie i zajmuje się łodzią. No tak. Szalupa. Statkiem nie popłynie. Odpływający z nadbrzeża kuter rybacki byłby łatwy do zauważenia. Ale szalupa jest niewielka, w dodatku z nadbrzeża nic nie znika, bo statek nadal stoi. Sprytne.
• Dobra. Skup się. Jaki to statek?
• Nie wiem.
• Jakieś szczegóły, żeby można go było poznać.
• Jakie?
• Nazwa byłaby dobra.
• Nie widzę.
• Cholera, mów, co widzisz.
• Dwa maszty.
• Dwa maszty to ma większość statków.
• Burtę. Deski pokładu. Brezent. Sznury. Żagiel.
• Jaki żagiel?
• Zwinięty...
Vinicius ze zniecierpliwieniem szturchnął chłopca. Ten zachwiał się, zamrugał zanim dostosował znowu wzrok. Mimo niedoskonałości był cenny, więc Vinicius odwrócił się, aby go nie uderzyć.
• Był żółty.
• Żagiel?
• Tak.
• No. To już jest coś.
Żółtych żagli używały tylko statki z Paristei. Tylko tamtejsi kupcy mogli pozwalać sobie na podobną ekstrawagancję, jak barwienie żagli.
• Dobra chłopy, szukamy paristejskiego statku. Pewnie ich znowu nie ma tak wiele na nadbrzeżu. I biegiem, bo już się zabierają do odpłynięcia.
Ruszyli biegiem, czując zew krwi. Biegli wzdłuż molo, wyraźnie czując pod stopami grube bale, słony zapach powietrza w nozdrzach, nocny, wilgotny chłód i ciepło rozgrzanych mięśni. Po lewej mieli wielkie stodoliska magazynów, po prawej nadbrzeże. Statki spokojnie kołysały się na wodzie, morze szumiało swoją ulubioną pieśń. Drewniane paluchy żurawi dołączały oszczędne skrzypnięcia. Tupot ludzkich stóp wkomponował się w muzykę nadbrzeża. Spokój mola wydawał się wieczny, a miał się skończył się w następnej chwili. Jazgotem nie naoliwionego bloczka do spuszczania szalupy. Rozejrzeli się. Paristejska galera, „Nadzieja” stała dwanaście stóp dalej.
• Jest tam, Luca?
• Jest.
Pobiegli bez rozkazu. Nie można mu dawać czasu. Nawet, jeśli usłyszy, nie zdąży nic zrobić. Mieli go. Trap był spuszczony. Leżał na nim związany marynarz. Pewnie trzymał wartę. Minęli go bez słowa wbiegając na pokład. Na śródokręciu nie było nikogo. Rozejrzeli się gorączkowo. Jakaś postać kuliła się przy bloczku na rufie, spuszczając szalupę już nie próbując utrzymać ciszy. Tych dwóch z nich, którzy mieli kusze, strzeliło bez namysłu. Postać przy bloczku zniknęła, a po chwili rozległ się plusk. Natychmiast wbiegli na rufę i dopadli do burty. Powierzchnia wody przypominała falujące cienie i o położeniu ofiary orientowali się raczej na podstawie odgłosów rozpaczliwej walki z wodą. Oddalających się odgłosów. Dwoje strzelców pośpiesznie naciągnęło kusze i wysłało bełty w ciemność, z niewiadomym skutkiem.
• Dajcie spokój – nakazał Vinicius- szkoda zachodu. Musimy się zorientować, w którym kierunku on płynie.
• W dół. – Niespodziewanie odezwał się Luca, niezwykłym u niego, bo głębokim głosem. – On tonie. Jeszcze próbuje się utrzymać, ale już brakuje mu sił. Zdrętwiał. Lewą nogą zupełnie już nie włada.
• No. Zachciało się kulasowi pływać – rzucił ktoś.
• Cicho, pozwól chłopakowi powiedzieć.
Ale chłopak tylko się krzywił, napinał mięśnie, zaczerpnął powietrza głębokim haustem. Wykonał nawet jakiś nieokreślony ruch ręką i zaraz przycisnął ją do ciała, jakby się opamiętał. Mężczyźni spoglądali na niego z mieszaniną przestrachu i irytacji.
• Już nic nie widzę – odpowiedział Luca, gdy woda ostatecznie zalała pływaka oleistą czernią – on już nic nie widzi.
Cisza na powierzchni wody potwierdziła te słowa. W oddali znowu zaskrzypiał portowy żuraw, morze odpowiedziało mu oszczędnym pluskiem. Pokład statku kołysał się kojąco.
- No to po robocie. Idziemy do wyrek – zaordynował Vinicius, myśląc już o ciepłych krągłościach Iony. Ociężałe kroki dołączyły do muzyki portu, ale ich nierówny stukot łatwo ginął w ogromie przestrzeni. Grupa dzieliła się w miarę, jak kolejni mężczyźni skręcali w portowe ulice. Żegnali się wesoło, umawiali do karczmy następnego dnia. Luca szedł nie końcu, bardzo powoli, jakby nic nie widział. A przecież widział wszystko bardzo jasno. Spokój powrócił do portowej przystani. Na dnie zatoki włosy mężczyzny falowały łagodnie. Rybki delikatnie szczypały jego uszy.

Miasto budziło się do życia. Słońce dawało już blade światło, ale skąpiło jeszcze ciepła. Po bruku toczyły się wozy dowożące świeże produkty na bazary. Zamiatacze ulic machali miotłami raźno, aby się rozgrzać. Co jakiś czas wkładali ręce pod pachy i przytupywali energicznie. Podgórze było kawałkiem miasta, gdzie mieszkali bogatsi obywatele, o czym świadczył porządek na ulicach i brak żebraków. Dzień zapowiadał się świetnie i Lucius szedł tanecznym krokiem. Chłód przyjemnie orzeźwiał, młodzieńczy wigor napełniał go po uszy. Właśnie okazało się niezbicie, że lepiej z nim nie zadzierać. Nawet taki wściekły buldog, który radził sobie z czwórką uzbrojonych ludzi, na niego, Luciusa, był za krótki. Do prawdy, świat należał do niego. Wniosek ten ucieszył go więc do bramy własnej kamienicy skręcił wdzięcznym piruetem. Stara kobieta zajmująca się kamienicą, siedziała na progu. Czasami nogi puchły jej i odmawiały posłuszeństwa. Musiała wtedy odpocząć. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Luciusa to złościło, bo w końcu płacił za jej pracę. Tym razem jednak humor miał dobry, poprzestał więc tylko na krótkim „odsuń się, kobieto” i wbiegł na górę. Miał prosty plan. Zamierzał otworzyć drzwi, zamknąć je, po czym rzucić się do łoża. Klucz przekręcił się w zamku łatwo, drzwi otwarły się łatwo. Trzasnął nimi z werwą i przygotował się do krótkiego biegu zakończonego nurem w pościel. W tym momencie jego stopy straciły kontakt z podłożem, a jego ciało całą wagę. Pokój zawirował, przed oczyma przeleciały stół, krzesła, przestawione, zauważył bystro. Potem ściana łomotnęła go w plecy i wszelkie myśli wypadły mu z głowy, zostawiając tylko zdziwienie. Coś podniosło go z ziemi. Co to za wąsata morda?
• Radzę ci nie wrzeszczeć. Poznajesz mnie w ogóle?
• Ty... Nie możesz mnie zabić. Jestem ci potrzebny.
• Potrzebny – Radogast uśmiechnął się szeroko, aż mu się wąsy podniosły – umiarkowanie. Jesteś dla mnie wart dziesięć pistoli. I nie muszę cię od razu zabijać. Podejrzewam, że masz słabą wolę. Szczególnie słabą w okolicach wątroby. Ale i tak się zastanawiam, czy nie poświęcić dziesięciu pistoli. Żeby ci móc nóż wbić. Choćby w watrobę.
• Dziesięć pistoli? – Lucius nagle wpadł we wściekłość, rzucając się w uścisku Radogasta jak ryba na haczyku – To wszystko dla dziesięciu pistoli? Ty wiesz, ile leżało na stole przede mną dwa dni temu? Sto. I wziąłem je. Nie musiałem się włóczyć się po mieście i nadstawiać głowy, jak ty. Ty głupcze! Mogłeś zginąć dla dziesięciu pistoli!
• Mogłem zginąć, bo ty kazałeś mnie zabić. Zresztą, dla niektórych dziesięć pistoli to mnóstwo pieniędzy. To trzy księżyce skromnego życia.
• To ja ci dam sto! Zabieraj je i zostaw mnie w spokoju!
• Tak? A gdzie je masz?
• W depozycie u Fugierów.
• Szkoda, bo nie mamy czasu tam iść. Wiesz, jedziemy do Zandalaru.
• Co? Chcesz więcej?
• Pogadamy po drodze. Do Zandalaru trzy dni. I zachowuj się. Wyprostuj się, wyglądasz na podłamanego. Ktoś może zacząć coś podejrzewać.
Chłopak tylko spojrzał na Radogasta złym wzrokiem. Spokojnie opuścili kamienicę i poszli do stajni przy Trakcie Królewskim. Lucius owszem, myślał o ucieczce. Rozglądał się ukradkiem na boki i pośpiesznie szacował czas, jaki zajmie mu dopadnięcie do każdej z bocznych uliczek. Stary jest kulawy, tylko zostawić go parę kroków za sobą i po sprawie. Proste. Uda się prawie na pewno. Tylko jak się nie uda, jak się pośliznę? Na bruku leżała jeszcze poranna rosa. W dodatku trzeba będzie się pochylić, napiąć mięśnie, żeby dobrze ruszyć z miejsca. Gdybym tylko nie szedł w zasięgu jego ręki...
• Nie uciekaj, jesteśmy na miejscu. Odbieram bryczkę i jedziemy.
• Jeździsz bryczką?
• Tak.
• Bryczkami jeżdżą kupcy i damy, a nie typy spod ciemnej gwiazdy.
• Kupcy też bywają łobuzami, a damy mają charakterki. Oj, jakie charakterki – zadumał się na chwilę Radogast. - Zresztą nie chcę być brany za typa spod ciemnej gwiazdy. To bywa niekorzystne.
• Nie możemy od razu wyjechać. Ja mam sprawy do załatwienia.
• Poza tym na bryczkę można wrzucić związanego mężczyznę i wywieźć go z miasta. Na jednym końskim grzbiecie ciasno – nadal wymieniał zalety bryczki Radogast .
• Dobra, jadę.
Wyjechali z miasta łatwo. Celnicy przepuścili ich bez problemów, nie znajdując nic do oclenia. Wkrótce otwarły się przed nimi rolnicze równiny Zandu. Po obu stronach drogi ciągnęły się szeroko brązowe, nagie pola, z których zebrano już zbiory. Skromne chaty chłopskie skupiały się w niewielką gromadę gdzieś pod horyzontem. Wiatr przynosił ze sobą świeżość, zupełnie różniącą się od zatęchłego, miejskiego powietrza. Koń biegł lekkim kłusem. Radogast milczał i zdawało się, że potrafi tak długo. Mierzył tylko horyzont wzrokiem, cmokał na konia i uśmiechał się nieznacznie za wąsiskami. Luciusa powoli opuścił i strach, i wściekłość. Wygłądało na to, że nic nie poradzi. Ten cholerny wąsacz zebrał go jak gówniarza, jego, głównego hazardzistę Filaccich. Prawdopodobnie, gdyby uznał to za słuszne, przełożyłby Luciusa przez kolano i spuścił mu manto.Lucius kręcił się na koźle i rozpaczliwie zastanawiał, co ze sobą zrobić. Zapowiadało się trzy dni przeraźliwie nudnej jazdy do Zandalaru, z najnudniejszymi widokami na świecie i z milczącym staruchem w roli towarzysza. Ze staruchem, który na dodatek irytująco się uśmiechał. Cieszył się chyba ze swojego tryumfu, łotr.
• Z czego się śmiejesz, starcze? – wysyczał cicho Lucius przez zaciśnięte zęby.
• Zrobiłem swoje. Czeka mnie trzy dni spokojnej jazdy. W moim wieku trzeba się cieszyć życiem. A nazywanie mnie starcem to przesada.
• To nazywasz życiem? Telepanie się po gościńcu przez cały dzień i nie otwieranie do nikogo gęby?
• Przecież sobie rozmawiamy.
• Jesteś dla mnie wrzodem na dupie. Porwałeś mnie.
• Mimo to rozmawiasz ze mną.
• Nie mam wyjścia.
• Masz. Nie musisz ze mną rozmawiać.
Dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Radogast wyprostowany, Lucius skulony, szczelnie owinięty płaszczem. W końcu zapytał:
• Jak to się stało, że nie zginąłeś? Dwudziestu mężczyzn widziało, jak umierasz.
• Bardziej słyszeli. Jak ktoś umiera.
• Jasnowidz też twierdził, że zginąłeś.
• Jasnowidz szukał mnie przez nóż. Kupiłem ten nóż osiem dni temu i mało go używałem od tego czasu. Nigdy nie uczyłem się rzucania nożem, dzięki temu ten stary wtedy ocalał. Ale nóż wbił mu się w łydkę. Pewnie przez chwilę myślał, że będę go gonił i, że nie ucieknie z tą raną. Bał się. Sprawiłem mu też dużo bólu. Na ostrzu została jego krew. Potem ten sam nóż miał się stać narzędziem zemsty za śmierć jego przyjaciół. Dlaczego uważasz, że ten nóż należał bardziej do mnie, niż do niego?
• Przecież był twój.
• Pieniądze nie znaczą tak wiele. Zwłaszcza pięć miedziaków. Za tyle kupiłem nóż.
• Czyli co? Vinicius ścigał Starego?
• Czy ten człowiek nie miał imienia?
• Miał. Stary.
• Vinicius to pewnie ten drab z mordą sadysty. Tak, Vinicius ścigał Starego.
• Tak. Vinicius ścigał Starego.
• I to Stary zginął. Jak to się stało, że Vinicius się nie zorientował?
• Postarałem się o to. Zresztą Stary utykał na lewą nogę, odkąd dziabnąłem go nożem, to mogło zmylić jasnowidza.
• Luca dotąd się nie myllił.
• Chłopiec nigdy nie uczył się swojego fachu porządnie. Filacci nie dali mu takiej możliwości, bo do tego musieliby go oddać do gildii. Gdyby się uczył, wiedziałby, że ślad aury nie ma wiele wspólnego z prawem własności. Ale musi mieć ogromny talent, że w ogóle jest w stanie precyzyjnie widzieć.
• Ty. A ty skąd to wszystko wiesz?
Radogast nie odpowiedział. Lucius spojrzał na niego z ciekawością.
• Nie zawsze byłeś psem, no nie?
• Za krótko się znamy, żebym opowiadał ci życie.
• Jakie by nie było, szybko się skończy. Filacci cię dopadną.
• W Zandalarze? Nie. Tak daleko nie sięgają. Tam są inne układy.
• Nie puszczą tego płazem. Dbają o reputację.
• Dbają. Dlatego nie nagłośnią sprawy. Zresztą, ja zginąłem. – Lucius połknął ślinę i odezwał się dopiero po chwili.
• Może rzeczywiście dadzą ci spokój. Ile warte jest twoje życie, płatny psie? Kto by chciał ci je zabrać? –zakpił Lucius.
• A ty uważasz, że jesteś bezpieczny?
• Rzadko spotyka się szaleńców takich, jak ty.
• Doprawdy? Zastanówmy się nad tym twoim bezpieczeństwem. Grasz z bogaczami. Często ze szlachtą. Arystokracją.
• Tak. Bo od nich można coś wygrać.
• Słusznie. Ale oni brak rozsądku poczytują za cnotę.
• Faktycznie, niektórzy to mają fantazję.
• Niektórzy nie potrafią przestać grać. Nawet jeśli przegrywają. Czy nie?
• Są tacy.
• Tracą fortuny. Któryś przegra kiedyś wszystko. Albo już przegrał.
• Pewnie tak. Czasem. Nie interesuje mnie to. Bywa, ktoś się awanturuje, ktoś zblednie, raz nawet jeden zemdlał. Ale draby wszystko załatwiają. Po cichu.
• Ty wiesz, co znaczy stracić cały majątek dla arystokraty? Przestaje mieć pieniądze na przekupstwo, kupowanie zwolenników, zbrojną straż. Bez tego jest nikim.
• Jak większość ludzi.
• Ale nie jest do tego przyzwyczajony, w przeciwieństwie o większości ludzi. Kiedyś któryś z nich nadzieje cię na rożen.
• To nie ten typ ludzi. Mają honor.
• A co im po honorze bez pieniędzy?
• Honor nie ma związku z pieniędzmi.
• Nie? Ale to honor podają jako wyjaśnienie, dlaczego mają tyle pieniędzy. Mają honor, a honor potrzebuje odpowiedniej oprawy. Oczywiście nie pieniądze ich wyróżniają, bo i kupcy mają pieniadze. Wyróżnia ich honor. Tylko rzadko przyznają honor komuś poniżej dziesięciu tysięcy pistoli dochodu rocznie. Jak myślisz, dlaczego?
• Nieważne. Chronią mnie Filacci. Draby z kasyna pilnują, żeby coś się nie stało na miejscu. I ja nie jestem ułomkiem. – stwierdził Lucius. Rzeczywiście, był dosyć szeroki w barach i nie wyglądał na słabszego od starszego towarzysza podróży.. Ale zreflektował się i spojrzał na Radogasta z obawą. Po nim jednak nie było znać ani złości, ani choćby rozbawienia. Patrzył tylko przed siebie i od czasu do czasu cmokał na konia. Odezwał się niespodziewanie.
• Wyobraź sobie gracza, który ma passę w trzy kości. Wygrywa, zagarnia złoto. Raz za razem. Ma już małą fortunę. To co wygrał, od razu stawia. Wszystko, co wygrał. Co o tym myślisz?
• Jeśli się nie wycofa, w końcu przegra. I straci wszystko.
• No patrz. A ty stawiasz życie. Bardzo bezpiecznie, nie przeczę. Ale przeciwnikowi zawsze mogą wypaść trzy szóstki.
Lucius łypnął wściekle okiem, szukając riposty, a Radogast pokłonił się kapeluszem przechodzącej przy drodze rumianej pastereczce. Lucius tymczasem zazgrzytał zębami i wystrzelił:
• A ty? Ty to żyjesz bezpiecznie?
• Nie Lucius. Żyję mniej jeszcze bezpiecznie, niż ty.
• No patrz. Taki z ciebie rezun, a logika gdzie?
• Nie mogę już inaczej. Ale ty możesz wybrać, młody jesteś. Chciałem, żebyś się zastanowił, czy wybrałeś dobrą drogę.
• Też nie mogę inaczej. Mam zostać kaletnikiem? Robić szydłem?
• Przyjdzie czas, będziesz do tego tęsknił.
Lucius tylko wzruszył ramionami. Jednak jednokonny wózek niósł obu w przyszłość powoli, ale nieuchronnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kudlatyzbik
Administrator



Dołączył: 05 Maj 2007
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Czw 11:59, 12 Lip 2007    Temat postu:

No pieknie pieknie
Własnie sobie druknołem i bede pozeral karty opowiadania w pracy.
nie omieszkam skomentowac


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
White Lion
PrzeMadaFaka



Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Czw 12:22, 12 Lip 2007    Temat postu:

czy to jest to co wierci się na moim pulpicie ?


hmm to może wreszcie to przeczytam SmileSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
White Lion
PrzeMadaFaka



Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Czw 13:01, 12 Lip 2007    Temat postu:

ok no to możesz zacząć być podejrzliwy.

bardzo mi się podoba.
nie wiem czy napisałeś więcej ale chętnie bym jeszcze coś przeczytał.
dla mnie to opowiadanie jak najbardziej nadawało by się do ksiażki.
jest napisane ciekawie i interesująco. Sceny walki i dialogi sa bardzo dynamiczne.
Opisy otocznenia nie nudzą ale wciągają i pozwalają czuć się w trzeszczący pokład, tłumne nabrzerze lub śmierdzącą knajpę.

jedyne drobne uwagi jakie mogę dorzucić to

Czasami jak na mój gust zbyt wiele słów pojawia się w starej gwarze. W większości jest to ok ale w kilku przypadkach jest tego zbyt dużo. (np gdy Stary w rozmowie z Filaccimi używa stwierdzenia pomrzeć) - choć to jest tylko moja opinia i być może wynika z ignorancji Smile

Druga rzecz to to że osobiście wolę opowiadania z większą dozą "fantasy" albo z warhammerowskim spaczeniem i nieodwracalnością zagładay. ale to rzecz tylko i wyłącznie gustu Smile


Chętnie przeczytał bym całą książkę opowiadań o Radogascie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kudlatyzbik
Administrator



Dołączył: 05 Maj 2007
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Pią 12:17, 13 Lip 2007    Temat postu:

Niestety jeszcze nie zdarzylem pozrec calosci ale poki co mnie sie podobuje . okczywiscie nie omieszkam napisac pewnych uwag ale wszystko w swoim czasie musi sie calosc przetrawic i na koniec wyswietlic bilans koncowy Very HappyVery Happy Twisted Evil

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ZjedzBabciKorale
PrzeMadaFaka



Dołączył: 08 Maj 2007
Posty: 701
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Sob 16:32, 21 Lip 2007    Temat postu:

wujek Alfred napisał:
Napisałem opowiadanko, a nie mam do was maili, to je tu wrzuciłem. Można sobie przekopiować, nie będę dochodził praw autorskich. Zaznaczam, że akceptuję krytykę, albo brak zdania. Akceptuję nawet pochwały, choć przyjmuję je z podejrzliwością.


Właśnie przeczytałem twoje opowiadanko i jestem pod wrażeniem. Zgadzam się z Piterem, że ten tekst nadawałby się do książki. I również chętnie poczytałbym o innych przygodach Radogasta.

Nie będę pisał dużo, pozwolę sobie tylko wypunktować kilka ogólników. O szczegółach wolę pogadać, np. przed sesją.

Na plus:
- opisy miejsc, w których toczy się akcja (miasto, nadbrzeże),
- zwięzłe nakreślenie podstawowych zasad wpływów gospodarczych i władzy,
- dynamiczne i niesztuczne dialogi,
- opis walki w karczmie.

Na minus:
- rzadkie (dwie lub trzy) śmiesznostki związane ze stylizacją na „stary” język, lub wydumaną metaforą.

Czekam na kolejne opowiadanie. Przeczytanie tego było przyjemnością Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum 80th Strona Główna -> Książka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin