ZjedzBabciKorale 
		      
		          PrzeMadaFaka 
		          
  
		          Dołączył: 08 Maj 2007 
		          Posty: 701 
		          Przeczytał: 0 tematów
  Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kielce
		      
		       
		      
		 | 
		
			
				 Wysłany: Wto 21:56, 03 Maj 2011    Temat postu: Heban, R.Kapuściński | 
				    | 
			 
			
				
  | 
			 
			
				
    				
    				Czytam "Heban" Kapuścińskiego, jestem gdzieś w połowie. Zakładam, że każdy ma pojęcie kim był Kapuściński i jakie książki pisał. Heban jest średni, mam wrażenie, że prześlizguje się po powierzchni problemów Afryki lat 60-tych i 70-tych i zbyt skrótowo traktuje o różnorakich przygodach autora. Czasem nawet jest nudny. Ale od czasu do czasu trafi się jakiś smaczek, takie niby nic, a jednak cieszy. Poniżej wklejam fragment. Kto wie - może kogoś zainteresuje?
 
 
 
"Pierwszym sygnałem nadciągającego ataku malarii jest wewnętrzny niepokój, który zaczynamy odczuwać nagle i bez wyraźnego powodu. Coś się z nami stało, coś niedobrego. Jeżeli wierzymy w duchy - wiemy co: to wszedł w nas zły duch, ktoś rzucił na nas czary. Ten duch obezwładnił nas i przygwoździł. Toteż wkrótce ogarnia nas otępienie, marazm, ociężałość. Wszystko nas drażni. Przede wszystkim drażni światło, nienawidzimy światła. Drażnią nas inni - ich hałaśliwe głosy, ich odrażający zapach, ich szorstki dotyk.
 
 
Ale nie mamy dużo czasu na te odrazy i wstręty. Bo szybko, a czasem nagle, bez żadnych wyraźnych znaków ostrzegawczych, przychodzi atak. Jest to nagły, gwałtowny atak zimna. Zimna podbiegunowego, arktycznego. (...) W sekundę robi się nam zimno, przeraźliwie, przeszywająco, upiornie zimno. Zaczynamy dygotać, trząść się, szamotać. Od razu czujemy jednak, że nie jest to dygot, jaki znamy z wcześniejszych doświadczeń, ot, kiedy zmarzliśmy zimą na mrozie, lecz że są to miotające nami wibracje i konwulsje, które za chwile rozerwą nas na strzępy. I żeby jakoś ratować się, zaczynamy błagać o pomoc.
 
 
Co przynosi w takich chwilach największą ulgę? Właściwie jedyne, co może nam doraźnie pomóc: że ktoś nas okryje. Ale nie tak, po prostu, okryje kocem, derką lub kołdrą. Chodzi o to, żeby to okrycie przygniatało nas swoim ciężarem, żeby zamykało nas w jakiejś ściskającej formie, żeby nas miażdżyło. (...)
 
 
Kiedyś miałem silny atak malarii na biednej wsi, gdzie nie było żadnych ciepłych okryć. Chłopi położyli na mnie wieko jakiejś skrzyni i siedzieli na nim cierpliwie, czekając aż minie moje najgorsze dygotanie. Najbardziej biedni są ci, którzy maja atak malarii i nie ma czym ich okryć. (...) Ale nawet otuleni tuzinem kocy, kurtek i płaszczy szczękamy zębami i jęczymy z bólu, ponieważ czujemy, że to zimno nie przychodzi z zewnątrz - na dworze jest czterdziestostopniowy upał! - lecz, że mamy je wewnątrz, w sobie (...)
 
 
Człowiek tuż po silnym ataku malarii jest ludzkim strzępem. Leży w kałuży potu, nadal gorączkuje, nie może poruszyć ręką ani nogą. Wszystko go boli, ma zawroty głowy i nudności. Jest wyczerpany, słaby, zwiotczały. (...) I minie wiele dni, zanim znowu stanie na nogi."
 
 
albo takie coś:
 
 
"Soroti [Uganda] to stolica ziem zamieszkanych przez dorodny lud nilo-chamicki - Iteso. (…) tu na widok idącego mężczyzny kobiety usuwają się z drogi i klękają. Klęcząc na obu kolanach, czekają, aż on nadejdzie. Zwyczaj nakazuje, aby je pozdrowił. One, odpowiadając, pytają - co mają dla niego uczynić? Jeżeli powie, że nic, poczekają, aż odejdzie, wstaną i pójdą w swoja stronę.
 
 
Siedzieliśmy później z Cuthbertem na ławce przed jego domem i sceny powtórzyły się: przechodzące kobiety podchodziły do nas, klękały i w milczeniu czekały. Bywało, że mój gospodarz zajęty rozmową nie zwracał na nie uwagi. Nie poruszone klęczały nadal. Wreszcie pozdrawiał je i życzył dobrej drogi, wtedy wstawały i bez słowa odchodziły."
    				
  Post został pochwalony 0 razy
  Ostatnio zmieniony przez ZjedzBabciKorale dnia Sob 16:00, 21 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
				 | 
			 
		  |